-
Biographical note
ARTYSTKA NIEPORÓWNANA
W głosie miała czar – aksamit, ciepło, zmysłowe brzmienie. Ten głos podbijał teatry, dyrygentów, kompozytorów, krytyków, publiczność. Operowa Warszawa Krystynę Szostek-Radkową usłyszała po raz pierwszy 9 kwietnia 1961 roku, jeszcze na scenie Romy i za dyrekcji Jerzego Semkowa, jako Azucenę w Trubadurze Giuseppe Verdiego. Azucena to stara, rozgoryczona Cyganka, a ona jeszcze wtedy nie ukończyła trzydziestu lat! Ale za sobą miała laury trzech międzynarodowych konkursów wokalnych: w Tuluzie, Vercelli, Sofii i sporo drobnych ról w Operze Śląskiej, a z poważniejszych – Ulrykę w Balu maskowym Verdiego. W stolicy zresztą pojawiła się już wcześniej, na Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”. Po uprzednim prawykonaniu 5 Pieśni do słów Kazimiery Iłłakowiczówny Witolda Lutosławskiego w wersji z fortepianem w Katowicach (1959), na „Jesieni” wystąpiła w wersji z orkiestrą pod dyrekcją Jana Krenza (1960), nie mówiąc o prawykonaniu na Festiwalu tegoż roku punktualistycznego utworu kameralnego Herbsttag Wojciecha Kilara.
Angaż do Opery Warszawskiej podpisał z nią latem 1962 Bohdan Wodiczko. Po rolach Amneris w Aidzie Verdiego, tytułowej Carmen w operze Bizeta oraz Kornelii w Juliuszu Cezarze Händla przyszła kolej na Jokastę w legendarnej inscenizacji Króla Edypa Strawińskiego (1962). Jej niesamowite, rytmiczne zaklęcia „Oracula, oracula” zapadły w uszy słuchaczy; partię Jokasty wykonywała już zresztą, pod dyrekcją Krenza, na estradzie „Warszawskiej Jesieni” (1960). W Operze upamiętniła się też jej Judyta w Zamku Sinobrodego Bartóka (1963). Autorem scenografii był tu Tadeusz Kantor; na premierze tuż przed podniesieniem kurtyny, klęczał na scenie i upinał jej suknię. Podbiła Warszawę partią Księżnej Eboli w Don Carlosie Verdiego (prem. 12 II 1964), którego pięknie wtedy wystawili Czesi, Štros i Svoboda. Zaproszono ją na występy w roli Eboli do Wiednia – po raz pierwszy po wojnie tamtejsza słynna Staatsoper skierowała takie zaproszenie do polskiego artysty. Wielkie dni przypadły na 4 i 5 lutego 1965 roku. Dyrygował Hans Svarovsky, a wśród jej partnerów były takie sławy, jak Cesare Siepi (bas) i Sena Jurinac (sopran). Wiedeńscy recenzenci wyrazili wysokie uznanie: „śpiewała z ogromną siłą dramatycznej ekspresji i napięcia, pozostawiając niezatarte wrażenie”. (...) „dysponuje wspaniałym mezzosopranem o błyszczącej i nośnej górze oraz dźwięcznej i bogatej średnicy”.
Napisać, że po tym wiedeńskim debiucie szła jak burza, to nic nie napisać. Jej występy w kraju i za granicą na przestrzeni jednego roku wyglądały tak: marzec 1965 – Amneris w Hamburgu (świetne recenzje); kwiecień – Carmen w Bukareszcie i Cluj, tournée po RFN z Orkiestrą Kameralną Karola Teutscha z arią Bacha i Jesu spes mea Szarzyńskiego, występ w Warszawie w Sali Kameralnej FN z zespołem Con moto ma cantabile, z ariami z Tetydy na Skyros Domenica Scarlattiego i Suscepit Izrael Staromieyskiego; czerwiec – Amneris w Lubece; październik – Pasja wg św. Jana Bacha w Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Andrzeja Markowskiego, koncert kameralny Koła Warszawskiego ZKP w warszawskiej PWSM z 5 Pieśniami do słów Kazimiery Iłłakowiczówny Lutosławskiego; premiera nagranej w tym czasie płyty z przekrojem Trubadura Verdiego pod dyrekcją Zdzisława Górzyńskiego (Polskie Nagrania, XL 0199); listopad – Carmen i Amneris w Tallinie, Wilnie i Rydze; styczeń 1966 – Eboli w Budapeszcie; luty – radiowe nagrania w Berlinie Zachodnim pieśni Moniuszki, Komorowskiego, Szymanowskiego i Lutosławskiego, w Filharmonii Poznańskiej arie Bacha i Alessandra Scarlattiego; marzec – Amneris i Azucena w Sarajewie i Lublanie, w Bydgoszczy płytowe nagranie offertorium Józefa Zaydlera z Filharmonią Pomorską. „Z każdym występem jej kunszt wokalny staje się coraz doskonalszy – napisał Bohdan Pociej (w „Ruchu Muzycznym”) – coraz bardziej finezyjny. Wspaniały głos tej śpiewaczki ma w niskich rejestrach niezrównany, altowy, ciemny i nasycony odcień (...) Władanie, panowanie, dysponowanie tym głosem ma u Szostek-Radkowej jakiś odcień majestatycznie-królewski; czuje się artystkę naprawdę wielkiego formatu”.
W jej silnie zróżnicowanym repertuarze wyróżniał się wątek verdiowski. Był niełatwy, bowiem w kraju, zgodnie z ówczesną praktyką, wykonywała Verdiego po polsku, a za granicą po włosku. Jej wysoki rejestr posiadał siłę i blask, niezbędny w partiach Eboli i Amneris, toteż można ją było zaliczyć do wyjątkowej grupy tzw. Voci Verdiane. Te partie, także Azucenę, rzadziej Preziosillę w Mocy przeznaczenia, śpiewała (aż do 1986 roku) w teatrach takich miast (prócz wymienianych), jak: Płowdiw, Frankfurt, Monachium, Graz, Zurych, Berlin, Skopje, Buenos Aires, a po kilkakroć w Poznaniu, Warnie, Sofii, Wrocławiu, Budapeszcie, Pradze, Lyonie. Zmierzyła się z piekielnie trudną partią Lady Makbet (Teatr Wielki, Warszawa 1985, Macbeth). Nie brakło licznych występów w Requiem Verdiego. Po wykonaniu dzieła z Orkiestrą i Chórem Filharmonii Narodowej wiosną 1984 roku w Warszawie pod dyrekcją Kazimierza Korda, nagraniu na płyty analogowe Polskich Nagrań i przeniesieniu na kompakt (PNCD 226,1993), w „Ruchu Muzycznym” ukazała się recenzja: „Krystyna Szostek-Radkowa znajduje się u szczytu swoich naprawdę wielkich możliwości. Jej interpretacja pozbawiona jest sztuczności dzięki skupieniu nasyconemu i wiernemu podporządkowaniu się tekstowi muzycznemu i liturgicznemu” (Paweł Orski).
Równie silny nurt w jej karierze stanowiła muzyka współczesna. Już jako studentka prezentowała (w Katowicach i w Rzymie) Suitę kurpiowską Witolda Szalonka, a na „Warszawskich Jesieniach”, po nowościach Lutosławskiego i Kilara, uczestniczyła w prawykonaniu Listu do Marc Chagalla Stanisława Wiechowicza (1961). Zauroczyła Tadeusza Bairda. Ten wybitny twórca liryki wokalnej polskiej szkoły kompozytorskiej lat 60., pierwsze swe cykle pisał dla sopranu (Suita liryczna, Erotyki) i barytonu (Sonety miłosne), ale w 1963 roku stworzył stylizowane na średniowieczne Pieśni truwerów na alt (lub mezzosopran), czyli już na głos Szostek-Radkowej (śpiewaczka dużo później nagra to na płytę, Muza XL 0462). A we wrześniu 1966, na X „Warszawskiej Jesieni” Teatr Wielki dał prapremierę dramatu muzycznego Jutro Bairda; ona była w nim Jessiką, pociągającą dziewczyną o postrzępionych (modnie!) włosach, w rozchylonej bluzce i biednej spódniczynie. Józef Kański napisał: „to wspaniała, na długo pozostająca w pamięci kreacja wokalna i aktorska”. Z przedstawieniem Jutra i ze swą Jessiką, Teatr objechał Pragę, Poznań, Essen i Wiesbaden, dokonał nagrań w Kolonii i Paryżu. Szostek-Radkowa wystąpiła też w premierze Jutra w Bytomiu (1972); film telewizyjny z aktorską obsadą na wizji, ale z fonią, w której brzmi jej głos, zdobył Grand Prix na festiwalu w Pradze (1974).
Baird następny cykl Cztery pieśni na mezzosopran i orkiestrę kameralną do słów chorwackiej poetki Vesny Parun (1966) dedykował już naszej śpiewaczce; dokonała prawykonań na znaczącym wówczas festiwalu muzyki współczesnej w Zagrzebiu, i na „Warszawskiej Jesieni” Kolejny cykl, Pięć pieśni na mezzosopran i orkiestrę kameralną do słów Haliny Poświatowskiej, ma już bardziej osobistą dedykację: „Krystynie”; również wystąpiła w prawykonaniu na „Jesieni” (1968). Pod jej urokiem znalazł się także Francuz Jean Guillou, organista i kompozytor, bywały w Polsce, oklaskiwany gorąco w całej Europie. Szostek-Radkowa należała do trojga solistów w jego oratorium Sąd Ostateczny, którego światowe prawykonanie odbyło się w lutym 1968 w Krakowie. Guillou z myślą o niej napisał, i jej zadedykował Judith-Symphonie prawykonaną przez nią w Paryżu (1971).
W Operze Warszawskiej od początku nie było jej łatwo. Niekwestionowaną pozycję pierwszego mezzosopranu zajmowała tam Krystyna Szczepańska, i to jej powierzano premiery. Dwie Krystyny deptały już sobie po piętach w Operze Śląskiej; od chwili, kiedy młodsza o 16 lat Szostek-Radkowa wstąpiła na teatralne sceny, niektóre partie śpiewały na przemian. Prawdziwy pojedynek nastąpił przy warszawskiej premierze Carmen (16 VII 1967). Artyści z berlińskiej Staatsoper (NRD) pełną rozmachu inscenizację uczynili godną, jak pisano, nowego Teatru Wielkiego. Scenę zapełniały drewniane konstrukcje, i – zdradliwe – schody. Spektakl premierowy należał (wreszcie!) do Szostek-Radkowej. Nawet złamana podczas prób noga nie osłabiła jej energii i stworzyła rewelacyjną postać namiętnej Cyganki. Dźwiękowa rejestracja przedstawienia utrwaliła Habanerę śpiewaną przez nią tak lekko i uwodzicielsko, jak rzadko doprawdy można usłyszeć. W roli tej wystąpiła wraz z Wiesławem Ochmanem (Don José) – częstym jej partnerem za granicą - w Teatrze Bolszoj w Moskwie w kwietniu 1971. Upamiętniła się Warszawie w kolejnej wielkiej roli: Klitemnestry w pierwszym polskim wykonaniu Elektry Straussa (1971) za dyrekcji Jana Krenza i pod jego batutą. W postarzającej ją charakteryzacji, w ciężkim królewskim ubiorze, ze swym ciemnym głosem, była wręcz groźna: wierzyło się, że wyrokiem losu morduje i nienawidzi. Jej dialog z córką, Elektrą (Hanną Rumowską) brzmi w albumie płytowym wydanym na 150-lecie Teatru Wielkiego (Veriton SXV-911/912, 1983).
Po Oktawii w Koronacji Poppei Monteverdiego (1971), spektaklu pięknym, uznanym za wydarzenie, była powabną i wystrojoną Cześnikową w Strasznym dworze, danym na stulecie śmierci Moniuszki (1972), transmitowanym przez radio i telewizję. Dodajmy, że moniuszkowska Cześnikowa przez długi czas towarzyszyła jej artystycznej drodze; wcielała się wielokrotnie w tę szlachecką swatkę już wcześniej, w wyjątkowym, choć uważanym za kontrowersyjny Strasznym dworze Wodiczki i Bardiniego (1963), a także w późniejszych inscenizacjach. W Borysie Godunowie Musorgskiego (1972) śpiewała Marynę Mniszchównę, dostojną i pyszną, lecz częściej
Karczmarkę – w tej roli chwalono jej aktorstwo, a na fotografii widnieje kobieta piękna, młoda, z grubym blond warkoczem. Była fotogeniczna, na zdjęciach nie raz wygląda jak gwiazda filmowa. Skoro pojawiała się na renomowanych scenach Europy – a zahaczała też o kraje Ameryki Południowej i Afryki – z pewnością była gwiazdą. Operową. Gwiazdę przyszło jej też grać na Scenie Kameralnej Teatru Wielkiego w operze Zygmunta Krauzego wg Helmuta Kajzara (1985) – opowieści o postarzałej primadonnie, którą otaczają głosy przeszłości i teatralne kostiumy.
Może znajdował się tam także habit szalonej Matki Joanny z Diabłów z Loudun Krzysztofa Pendereckiego? Po premierze warszawskiej (1975) oglądali ją w tej roli widzowie berlińskiej Staatsoper (1978, 1979, 1982). W Operze w Lyonie, dokąd przez parę lat powracała niemal co sezon, Ortrudą w Lohengrinie (1976) i Kundry w Parsifalu (1977) wkroczyła w repertuar wagnerowski. Toteż gdy w Warszawie doszło do pełnej realizacji Pierścienia Nibelunga (1988-1989) zaimponowała formą wokalną jako Fryka w Złocie Renu, a odtwarzała także Waltrautę w Walkirii. Jednocześnie wciąż pozostawał jej domeną operowy XX wiek. Grand-Théâtre w Genewie zaprosił ją do roli Herodiady w Salome Straussa (1983); w Warszawie powierzono jej rolę Marii w Wozzecku Berga (1984). Z wykonań koncertowych z jej udziałem ciekawszych oper z innych epok wymienić można Orfeusza i Eurydykę Glucka, jeszcze w Krakowie, w 1967 roku, później w Białymstoku (1972, fragmenty), a także Oprycznika Czajkowskiego w Paryżu, dla Radio France (1979). W Lyonie, gdzie nigdy nie brakło artystycznych ambicji, wykonywała partię Leśnego Gołębia w Gurrelieder Schönberga (1980) i jest bodaj jedyną polską śpiewaczką, która może pochlubić się praktyczną znajomością tego niezwykłego, monumentalnego dzieła.
Dla takiego głosu, jak Krystyny Szostek-Radkowej, naturalną była muzyka Brahmsa – bardzo wcześnie zaczęła ją wykonywać. Już w 1960 roku wystąpiła w Filharmonii Krakowskiej w Rapsodii na alt pod dyrekcją Andrzeja Markowskiego. O solistce w Podróży zimowej w góry Harzu, też pod batutą Markowskiego, w warszawskiej Filharmonii (1974), Grzegorz Michalski napisał: „interpretowała swoją partię ze skromnością, spokojnie rozwijając szlachetną brahmsowską frazę, wprowadzając wiele rodzajów subtelnego piano i nigdy bez potrzeby nie podnosząc głosu”. Dodajmy słowo o znakomitych interpretacjach dzieł Mahlera, począwszy od Kindertotenlieder w Utrechcie i Warszawie pod dyrekcją Jana Krenza (1968), także w Bratysławie. Kiedy Kazimierz Kord poprowadził w Filharmonii Narodowej Pieśń o ziemi (1980), Krystyna Szostek-Radkowa stworzyła, zdaniem Bohdana Pocieja „kreację wokalną najwspanialszą z dotychczasowych, miary Kathleen Ferrier i Christy Ludwig”. A jej głos w VIII Symfonii (Filharmonia Bałtycka, 1995) też zapadł w pamięć. W jej nadzwyczaj różnorodnym repertuarze koncertowym znajdował się również Chausson (Poemat o miłości i morzu) i Bruckner (Msza f-moll). Niezliczone razy śpiewała w Stabat Mater Szymanowskiego (Paryż, Lipsk, Magdeburg, Berlin, Poznań, Odense, Genewa, Warszawa, Katowice). Trudno też zliczyć występy na prestiżowych festiwalach w kraju i za granicą.
Wśród występów operowych nie mogło zbraknąć dzieł Piotra Czajkowskiego. Była Starą Hrabiną w Damie pikowej w Lille (1984), gdzie Hermanem przy niej był Wiesław Ochman, i w Nancy (1985). Lubiła też śpiewać arię z tej opery, jak podczas recitalu (styczeń 1994) we foyer w Teatrze Wielkim w Warszawie z Janiną Anną Pawluk. Rolą Filipiewny w Eugeniuszu Onieginie zabłysła w Lyonie (1984) pod batutą Johna Eliota Gardinera, gdy sprawował dyrekcję w tamtejszej Operze. Niania Filipiewna była ostatnią sceniczną rolą Krystyny Szostek-Radkowej w Warszawie. Kreowała ją w Onieginie w inscenizacji Mariusza Trelińskiego (2002), a jej głos wyróżniał się pięknem wśród młodej obsady. Trudno też znaleźć lepszy symboliczny kontekst dla tej operowej, opiekuńczej Niani: partię Olgi w tej samej premierze śpiewała jej wychowanka, dziś już wybitna solistka stołecznej sceny Anna Lubańska, która każdą kolejną rolą wstępuje w ślady mistrzyni (Ortruda, Eboli, i in.). Do cenionych solistek Teatru Wielkiego należy też Elżbieta Wróblewska, o skromniejszym na razie dorobku. Klasę śpiewu prowadzoną przez profesor Szostek-Radkową w warszawskiej Akademii Muzycznej od 1985 roku ukończyła również Agnieszka Dąbrowska, którą można było podziwiać jako Matkę Joannę w Diabłach z Loudun wystawionych w Łodzi (1990) i Edyta Kulczak, solistka Metropolitan Opera w Nowym Jorku.
Krystyna Szostek-Radkowa bywa na rozmaitych koncertach, nie tylko wtedy, gdy śpiewają jej uczennice i wychowanki. Nie gaśnie w niej ciekawość utworów i muzyków mało jej znanych, bądź przeciwnie – dobrze znanych, gdyż zawsze mogą zaskoczyć innym, nowym wykonaniem. Sama nie raz dawała kameralne recitale pieśni. Ta, która śpiewała na świecie Verdiego, Wagnera i Pendereckiego, bisować na nich zwykła śliczną kołysanką Moniuszki do słów Stanisława Jachowicza Dobranoc. W prostocie, i czułości, wykonywania tej pieśni trudno byłoby jej dorównać.
autor: Małgorzata Komorowska