-
Tytuł czasopisma
"Ruch Muzyczny" -
Tytuł
"Carmen" Bizeta w Teatrze Wielkim -
Data
15-30.11.1967
-
Treść recenzji
Premiera popularnej "Carmen" Bizeta w warszawskim Teatrze Wielkim okazała się ponad oczekiwania ciekawym wydarzeniem artystycznym. Wydarzeniem stało się to przedstawienie przede wszystkim ze względu na frapującą, oryginalną i pełną inwencji realizację etniczną, będąca dziełem zaproszonego reżysera Erharda Fischera z Państwowej Opery Berlińskiej oraz współpracującego z nim scenografa Wilfrieda Werza. Dzięki nim właśnie zobaczyliśmy kawałek autentycznego, świetnego teatru muzycznego. Pod ręką Erharda Fischera — znającego swój fach i świadomego swoich zamierzeń reżysera operowego — nie tylko soliści, ale i cały zespół chóralny, tylekroć ganiony za sceniczną nieporadność, stał się pełnowartościowym aktorem przedstawienia, imponując plastyką ruchu, muzykalnością i akrobatyczną wręcz zręcznością, jakiej żądał reżyser, każąc np. chórzystom wspinać sie po wysokich rusztowaniach zwalonego mostu łączącego przedtem dwie krawędzie górskiego wąwozu. Jak mało kiedy, chór został zindywidualizowany: każdy tu ma jakąś rolę do odegrania (i odgrywa ją z powodzeniem!), każdy jest jednostką, a nie bezbarwną cząstką nieruchawej masy chóralnej. / Spektaklu tak zdynamizowanego, tak pełnego ruchu i życia, jeszcześmy na warszawskiej scenie operowej nie widzieli. Sytuacje sceniczne zostały tak pomyślane, by śpiew ze sceny (wraz z tekstem) wyraziście rozbrzmiewał na widowni. Odpowiednio też zaprojektowano dekoracje i wprowadzono niewielką, ale fortunną innowację z przykryciem części orkiestrowego kanału. / Reżyseria Erharda Fischera jest dziełem mistrzowskim; jako inscenizator miał piękną ideę dążenia do realizmu i prawdy, lecz tą właśnie drogą krocząc, na osobliwe zeszedł tu i ówdzie manowce. Chciał — wespół ze scenografem — uniknąć pokazywania oleodrukowej Hiszpanii z pocztówek i reklamowych plakatów, wobec czego pozbawił przedstawienie niemal zupełnie hiszpańskiego charakteru. Nie chodzi już o to, że na scenie zgromadzono tyle drzewa, ile go nie ma w całej bodaj Andaluzji. Nie wiadomo, dlaczego żołnierze pokazani zostali jako grupa niechlujnych, nieporządnie umundurowanych oberwańców. / Ciekawie i pięknie natomiast została rozegrana scena z kwiatem od Carmen, który Don José, widząc swą narzeczoną, pośpiesznie odrzuca, a nieświadoma Micaela podnosi go i sama wręcza ukochanemu. Tym drobnym momentem podkreślił reżyser tragizm nieuchronnie mającego się dopełnić przeznaczenia.