-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Tak i nie" -
Tytuł
Czerń, purpura i złoto -
Data
31.01.1986
-
Treść recenzji
Warszawski „Makbet" nie do końca satysfakcjonuje pod względem przygotowania muzycznego, pomimo pełnej mobilizacji solistów i chóru, które brzmią dobrze, a gdzie trzeba - z oczekiwaną mocą. Inscenizator Marek Grzesiński stworzył na scenie wielkie, mroczne, monumentalne widowisko, fascynujące rozmachem i potęgą wizji. Tego napięcia, równie elektryzujących kulminacji, nie wydobył z partytury i orkiestry mimo wszystko Andrzej Straszyński. / Partia tytułowa „Makbeta” napisana jest na wielki, dramatyczny baryton. Głosem o takim wolumenie warszawski Teatr Wielki nie dysponuje (równie dramatycznym tenorem w partii Macduffa). Z tego faktu wynikają też określone konsekwencje dla koncepcji tytułowej postaci. Jerzy Artysz, śpiewak w pełni świadomy swoich środków, nie silił się na stworzenie demonicznej kreacji opartej na potędze głosu. Jego Makbet jest także wokalnie skupiony, monologi mają pogłębioną, liryczną koncentrację, bo jest on w większym stopniu ofiarą ironii losu i fatalizmu przepowiedni, niż demonem zbrodni. W tym sensie można mówić o Makbecie - człowieku bezsilnym i miotanym trwogą, bo takiego właśnie kreuje Artysz. / Największym atutem spektaklu są jego walory inscenizacyjne. Marek Grzesiński wespół z młodym scenografem Wiesławem Olko stworzyli niewątpliwie spektakl wywiedziony z ducha „szekspirowskiej” muzyki, jednocześnie porażający realnością wyobrażeń i symboliczną wymową potężnych, posępnych, materializujących się na pograniczu jawy i snu wizji. Znane, wyjątkowe możliwości techniczne stołecznej sceny zostały tu uruchomione z całą teatralną mocą. / Trzy kolory, które dominują na scenie, mają też nie tylko plastyczny, ale i symboliczny sens: czerń, purpura i złoto. Spektakl jest kolorystycznie jednorodny, a przy tym wizjonerski. Od pierwszej sceny obcujemy z tym, co stanowi o magii opery i jej teatralnej sugestywności. Choćby ten niesamowity desant tłumu czarownic, które w mgnieniu oka lądują na scenie — sabat jakiego w teatrze jeszcze chyba nie było.