-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Gazeta Wyborcza" -
Tytuł
Dolce Vita? -
Data
10.04.2000
-
Treść recenzji
Akcja opery „The Music Programme" rozgrywa się w środowisku muzyków. Nie dotyczy tworzenia czy też percepcji dzieła operowego, lecz podejmuje problem relacji artystów i urzędników - we współczesnym świecie temat tak szeroki, że wystarczyłoby go na wielogodzinne i wielowątkowe dzieło, a nie krótkie i kameralne, jakim jest opera Roxanny Panufnik. / Gdzieś w Afryce, w tropikalnym niby-landzie, grupa muzyków z różnych stron świata żyje w na poły artystycznym, na poły naukowym ośrodku finansowanym przez ONZ. Tę ekscentryczną komunę nawiedza inspektor mocodawcy, by zbadać sensowność i produktywność prowadzonych w niej działań. Dziewięć niedługich scen opery wystarcza, by - mimo iż mają one zabawny charakter - nakłonić widza do poważnych rozmyślań nad kondycją współczesnej sztuki i jej znaczeniem w ludzkim życiu. / Z jednej strony mamy nudnego i zapiętego pod szyję urzędasa, z drugiej strony muzyków, których artyzm stoi pod dużym znakiem zapytania. Są jak stado egzotycznych motyli ubarwiających monotonny krajobraz, ale wiodą na ogół próżniacze życie, a sztuka zajmuje ich tyleż samo, co sączenie drinków i wylegiwanie się w cieniu. / Nudę i piekło tworzenia dobitnie podkreśla inscenizacja, zatapiająca scenę mdłym światłem i otaczająca bohaterów nieruchomymi postaciami afrykańskich zwierząt, w której gest przesypywania piasku urasta do rangi symbolu. / Inspektor przeżyje wprawdzie w obozie wiele zachwytów i w ich wyniku pozytywnie zaopiniuje prowadzoną w nim pracę, ale będą one rezultatem odurzenia seksapilem zmysłowej Eleonory oraz niemałą dawką narkotyku. Do sztuki i żyjących z niej ludzi przekona go nie jej siła i piękno, lecz misternie uknuta intryga. W tej przewrotnej powiastce o miejscu i znaczeniu sztuki we współczesnym, rządzonym przez bezduszne mechanizmy rynku świecie, w którym rozmaici wrażliwcy próbują stworzyć sobie bezpieczny azyl, honoru muzyków przychodzi bronić Roxannie Panufnik. Muzykę, którą stworzyła do opery, trudno obronić przed zarzutem eklektyzmu. / Korzysta tyle z dawnych muzycznych tradycji, ile z mód ostatnich dekad, przede wszystkim muzyki repetytywnej, zwanej minimal, charakterystycznej choćby dla Michaela Nymana, którego kompozycje przywodzi na myśl finał opery. Tym, co jednoczy ten „płodozmian idiomów" i tę „karuzelę stylistycznych klisz", jest instrumentacja, stworzona z dużą wyobraźnią i maestrią. Brzmienie kameralnego, kilkunastoosobowego zespołu determinuje tu pomysłowe użycie instrumentów o egzotycznym, jakby odrealnionym dźwięku, jak harfa, wibrafon, klawesyn czy wiele instrumentów perkusyjnych. W centrum całej kreacji znajduje się ludzki głos, z jego bogatymi możliwościami ekspresji, czego kompozytorka także stara się dowieść. Nie wszyscy wykonawcy radzą sobie na równi z postawionymi przed nimi zadaniami, ale na najwyższe uznanie w siedmioosobowej, międzynarodowej obsadzie zasłużyła bez wątpienia Heather Shipp w partii Eleonory - w jej osobie piękny mezzosopran, świetna technika i aktorski talent połączyły się w przekonującą, wyrazistą całość. Właśnie za pomocą głosu w modlitewnym hymnie na cześć muzyki, który intonują mieszkańcy obozu, Roxanna Panufnik składa w swej operze hołd sztuce, dzięki której człowiek może doświadczać absolutu.