-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Ruch Muzyczny" -
Tytuł
Dwie "Nędze" -
Data
20.02.1994
-
Treść recenzji
Do pierwszej opery polskiej – „Nędzy uszczęśliwionej” Macieja Kamieńskiego z librettem księdza Franciszka Bohomolca - Wojciech Młynarski i Jerzy Derfel dopisali obszerny epilog. Wynika z niego, że wieśniakom (a może nawet Polakom?) nie warto pomagać finansowo, bo przez swoją ciemnotę i tak wszystko zmarnują. Młynarski postuluje, że zanim przystąpimy do poprawiania losu nędzarzy, należy zmienić ich myślenie. Idea piękna, oświeceniowa, a więc zgodna z charakterem epoki, w której powstała „Nędza uszczęśliwiona”, a zarazem aktualna, bo i dziś rozsądek jest znowu zaniedbywany. Ale skoro myślenie postawiono tu - jakże słusznie - na pierwszym miejscu, to wypadałoby, żeby przedstawienie „Nędzy uszczęśliwionej” w Sali im. Emila Młynarskiego w warszawskim Teatrze Wielkim, noszącym od niedawna miano Opery Narodowej, było gruntownie przemyślane. / Wiadomo, że protektorem naszej pierwszej sceny był Stanisław August Poniatowski i spektakl oglądają król i jego dworzanie. Ale tu pojawia się dziwne materii pomieszanie, bo pośród dworzan jest autor libretta ksiądz Bohomolec, u jego stóp siedzi zaś... Stańczyk, natomiast król - wedle oświadczenia reżysera - jest królem niejako symbolicznym, nie związanym z żadną postacią historyczną. Poza dwoma epizodami - chwilowym udziałem monarchy w tańcu i jego krótką wypowiedzią na końcu, jako mecenasa narodowego teatru - ów dwór pozostaje prawie całkowicie biernym uczestnikiem spektaklu. / W drugiej części przedstawienia sceniczni widzowie znikają, co przyjmujemy bez żalu, ale konwencja „teatru w teatrze" pozostaje, bo orkiestra jest nadal na scenie. Te same postacie mówią teraz wierszem i śpiewają muzykę nie mającą nic wspólnego z ubiorami, jakie noszą. Jej charakter jest dość niejednolity, bo obok stylizacji folkloru (kujawiaka, mazura, poloneza) słyszymy parodię wielkiej opery, niestety mało dowcipną. Szkoda, że Jerzy Derfel nie próbował nawiązać stylem do pierwowzoru - muzyki operowej XVIII wieku. / Prosiło się wręcz, by ów dopisany epilog (niemal równy w czasie oryginałowi) był bardziej umuzyczniony. Teksty recytowane mają tu bowiem zdecydowaną przewagę nad śpiewanymi, w związku z czym trudno tę nową „Nędzę uszczęśliwioną” uznać za operę. / Kamieński i Bohomolec zostali tu „pobici" przez Derfla i Młynarskiego. A bodajże jeszcze dotkliwiej - przez Kolbergera, który lekką ręką skreślił dwie arie (tenorową i sopranową), a nadto wycofał się z zapowiedzianego w programie i na konferencji prasowej prologu, wykorzystującego ładną muzykę Kamieńskiego do kantaty na odsłonięcie pomnika króla Jana III. / Okazja do przedstawienia dzisiejszej publiczności pierwszej opery polskiej w formie najpełniejszej i możliwie najlepszej została więc po części zmarnowana. Bardzo podobnie, jak to się stało z ową dotacją ofiarowaną bohaterom „Nędzy uszczęśliwionej” w interpretacji Wojciecha Młynarskiego. On sam zresztą nie wzniósł się tu na wyżyny swego skądinąd niepośledniego talentu, „puszczając" tak banalne porzekadła, jak „cztery nasze klęski żywiołowe: wiosna, lato, jesień, zima" czy „jestem za, a nawet przeciw". A miejsce - Teatr Wielki i sala imienia jego wybitnego dziadka stryjecznego - powinno go zobowiązywać podwójnie. / W przeciwieństwie do głównych realizatorów, wykonawcy przedstawienia nie zawiedli oczekiwań.