-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Ruch Muzyczny" -
Tytuł
Idź i nie grzesz więcej -
Data
23.12.2001
-
Treść recenzji
Cóż mam napisać o warszawskich „Siedmiu grzechach”? Że orkiestra pod dyrekcją Tomasza Bugaja grała, jakby chciała i nie mogła? Że z dwóch protagonistek zrobiły się cztery, a i tak nikt nie zauważył nikogo poza Jandą, bo choreografia Emila Wesołowskiego była po prostu żenująca? Że koncepcja plastyczna Ireny Biegańskiej i Wojciecha Myjaka wprowadziła do bałaganiarskiej inscenizacji Wiśniewskiego dodatkowy element nużącej pstrokacizny? Nade wszystko zaś nie wiem, co mam napisać o kreacji Jandy. / Jest nie do przyjęcia: Krystyna Janda siedzi na krześle w czarnej, balowej sukni, odmalowana, powiedzmy, krzykliwie, i chrypi ostatkiem sił opowieść o jakiejś Annie, bo chyba nie o sobie. Głos brzydki nie do zniesienia, melodii w tym żadnej, a kreacja aktorska ogranicza się do bezładnej gestykulacji, podpartej odpychającą mimiką. Z tej interpretacji wynika tylko, że Anna po siedmiu latach ciężkiej pracy i nabywania niezbędnych doświadczeń otworzyła w domku w Luizjanie podrzędny burdel. I kogo za to winić? Doprawdy nie wiem: czy reżysera, czy aktorkę, czy może obydwoje. / Jedynym jaśniejszym punktem tego przedstawienia był rodzinny kwartet, w którym groteskową, przewidzianą dla „basso profondo” partię matki brawurowo wykonał Czesław Gałka. Dzielnie sekundowali mu Ryszard Cieśla, Jacek Parol i Krzysztof Szmyt, a nie było im łatwo, bo inscenizator zmusił ich do podjęcia dość złożonych działań scenicznych w tym bałaganie. / I wreszcie ostatnia, bolesna kwestia polskiego przekładu, dokonanego przez Stanisława Barańczaka. Janda w wywiadzie zachwycała się fragmentem, w którym słyszymy: „Miłość to słoik, wciąż jeszcze z nalepką, choć nie ma już konfitury w tym szkle". Słoik? Z nalepką? U Brechta? Biorę do ręki oryginał i czytam: „Nütze się nicht, nütze sie nicht, nütze die Jugend nicht, denn sie vergeht". / Nie wiem, co na to Pański Pegaz, dostojny tłumaczu, ale ja zdębiałam.