-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Gazeta Wyborcza" -
Tytuł
Iluminacja? -
Data
14.03.2000
-
Treść recenzji
„Król Roger" Szymanowskiego jest w polskiej kulturze dziełem wyjątkowym. / Szymanowski stopił w „Królu Rogerze" swe muzyczne fascynacje i osobiste doświadczenia z tym, co dręczyło najwybitniejsze umysły epoki. To jeden z nielicznych przypadków w operze, w którym do zrozumienia lub choćby przybliżenia się do istoty utworu nieodzowna jest lektura dzieł z zakresu historii, filozofii, dziejów religii i psychologii. Podkreśla to inscenizacja w Teatrze Wielkim, która odziera dramat Szymanowskiego z historycznego kostiumu, proponując w zamian wysublimowaną grę symboli. Obszerny program, który Opera Narodowa przygotowała na okoliczność nowej inscenizacji, nie jest popisem ambicji i erudycyjnych zapędów działu literackiego tej instytucji, lecz przewodnikiem po tajemnym świecie, pełnym fenomenologicznych rozważań. / Ponieważ w warszawskim przedstawieniu trzy akty trwają krócej niż oddzielające je przerwy, publiczność ma dość czasu, by zapoznać się z treścią programu. Zawarte tu drogowskazy są nie mniej ważne niż refleksy, fascynujące orkiestrowe pomysły w gęstej muzyce Szymanowskiego. Refleksy, które w finale opery złożą się na wielkie olśnienie. „Słońce! Słońce!" śpiewa w uniesieniu Roger, a w przedstawieniu Trelińskiego pada na oślepionego bohatera snop kosmicznego światła. Posiwiały i wycieńczony wędrówką doznaje ukojenia. Nie jestem jednak pewien, czy widzowi uda się wyjść z labiryntu znaczeń, który zbudowali autorzy inscenizacji. / Przedstawienie rozpoczyna się w atmosferze niezwykłego skupienia, przez widownię wędrują zakapturzeni mnisi, a następująca potem scena ofiary jest nawiązaniem do Wagnerowskiego „Parsifala". Ascetyczny akt pierwszy przełamuje się w następny, o orientalnym wyrazie, tak odmienny, jakby zawiodła busola reżyserskiej intuicji i estetycznej wrażliwości. Ta barokowo przeładowana sekwencja igra z widzem licznymi skojarzeniami ze współczesną kulturą, jej ikonami i fetyszami. Bachanalia przywodzą na myśl transwestyczny show. W rozbite lustro zmienia się i interpretacja, i inscenizacja - przede wszystkim anachroniczna i infantylna jest choreografia Emila Wesołowskiego, która odsyła widzów w czasy lat 60. i 70., pogrążając to nowatorskie w myśli i nowoczesne w obrazie przedstawienie. / Paradoksalnie, najbardziej udany jest w tej inscenizacji akt III, który zwykle obarczano winą za sceniczne niepowodzenia całej opery. Całkowicie oddramatyzowany, pełen niedomówień i jakby urwany w pół, u Szymanowskiego rozgrywa się na minach pogrążonego w mroku greckiego teatru, w przestrzeni tajemnej, gdzie ma miejsce ostatnie kuszenie Rogera. Trelińskiemu i Kudličce udało się urzeczywistnić pustkę, którą odczuwa ciężko doświadczony Roger. Trójwymiarowy labirynt jest bardziej obrazem świadomości bohatera, w równym stopniu niepokoi i fascynuje, co fantazyjne grafiki Piranesiego i Maksa Ernsta. W klinicznym świecie, jak podczas laboratoryjnej wiwisekcji, wewnętrzne napięcia bohatera przybierają nierzeczywiste kształty, czasem przywodząc na myśl postaci ze współczesnej kultury science fiction. Ale jest to wizja tyleż futurystyczna, co uniwersalna, bo budzi też skojarzenia z czymś znanym - oślepiony Roger wygląda jak Edyp wyruszający z Teb na wygnanie. By zobaczyć tę zjawiskową sekwencję, warto przebrnąć przez dwa akty. Dopiero w ostatnim inscenizatorzy w pełni oddali głos muzyce, to ona rysuje obraz przemiany bohatera. / W premierze przygotowanej muzycznie przez Jacka Kaspszyka imponuje przede wszystkim gra orkiestry, świetnie uchwycony nastrój kolejnych fragmentów - lunatyczny wstęp, jeden z najdoskonalszych w muzyce obrazów księżycowej poświaty rozpoczynający akt III zabrzmiał wręcz doskonale. / Chór umieszczono na balkonach teatru. Dzięki temu zabiegowi udało się stworzyć tajemniczą aurę, brzmienie dalekich odgłosów otaczających świat Rogera. W starciu z wielką orkiestrą i niełatwą akustyką soliści pozostawali często bezbronni.