-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Ruch Muzyczny" -
Tytuł
Kilka wrażeń bez głębszych refleksji -
Data
11.11.2001
-
Treść recenzji
Na premierze nie byłem; sztuki Thomasa Bernharda nic czytałem. Spisuję na gorąco wrażenia nieprzygotowanego widza i słuchacza opery Pawła Mykietyna „Ignorant i szaleniec”. / Wrażenie pierwsze: publiczność umieszczona na scenie, wykonawcy na wyciągnięcie ręki, siedzę w czwartym rzędzie i nie rozumiem śpiewanych słów, wydaje się, jakby nikomu nie zależało, bym je rozumiał. Nad sceną, w głębi, wyświetla się tekst utworu, lecz przesłonięte plastikową folią napisy są nieostre i nieczytelne, jakby nikomu nie zależało, bym je mógł przeczytać. Działania aktorskie nie układają się w żadną czytelną akcję. Nie wiedząc, o co chodzi, ograniczam się do słuchania śpiewu i orkiestry. Jak w operze weneckiej przed trzystu laty. / Wrażenie drugie: muzyka zrobiona stosunkowo prostymi środkami, może mniej interesująca niż na przykład w „Sonetach”, lecz barwna, mimo powtórzeń - atrakcyjna. Mykietyn ma nie tylko wielki talent, ale już także duże doświadczenie; choć to jego pierwsza próba operowa, nie ma w niej ani cienia debiutanckiej nieporadności. Żałuję tylko, że wątek mozartowski nie jest bardziej wyeksponowany. Michniewski ogromnie uważny. Idealnie czystego, silnego kontratenoru Jonathana Petera Kenny słucha się z dużą przyjemnością. Baryton Jerzego Artysza trochę za potężny w stosunku do postaci. Kryształowy sopran Olgi Pasiecznik jako rozkapryszonej primadonny - Królowej Nocy wnosi życie w senny bieg zdarzeń. To wspaniała śpiewaczka, ale o tym było wiadomo wcześniej. Wreszcie coś z tej akcji zaczynam rozumieć, choć wszystkie deklaracje bohaterów trzeba brać na wiarę: wszak to opera, a nie teatr, tu nie ma miejsca na psychologię postaci. Drewniane krzesło robi się coraz twardsze. Wreszcie jest Mozart, szkoda tylko, że przerwany w połowie. / Wrażenie trzecie: nieprzyzwoicie długi antrakt, nie wiadomo, co ze sobą zrobić w ciasnym i zatłoczonym foyer Sali Młynarskiego. W końcu wpuszczają - tym razem na widownię, gdzie jest inna numeracja miejsc, wobec czego trzeba siadać, gdzie się da. Skoro jednak w pierwszej części widzów umieszczono na scenie, by mogli „od tyłu" oglądać toczącą się za kulisami akcję I aktu, to w drugiej części, która rozgrywa się w restauracji, powinni nas chyba zaprowadzić nie na widownię, lecz na parter, do „La Boheme". / Wrażenie czwarte: całkowita odmiana także i muzyki, jakby inny utwór - parę instrumentów, ostinato w rytmie sennego, prostego walca, bodaj odtwarzane z taśmy, bo muzyków nic widać. Tańce postaci, dłużyzna, nudno. Wreszcie ktoś się odzywa. Nadal nie rozumiem śpiewanego tekstu, na szczęście napisy są już czytelne, a przejrzany podczas przerwy program pozwala zorientować się w przebiegu akcji. Michniewski na scenie w roli Kapelmistrza, świetna prezencja i nic ponadto. Dialogi mówione - w moim czwartym rzędzie już ich nie słychać. Dlaczego, u licha, nikt tym doskonałym muzykom nie wytłumaczył, że ze sceny trzeba mówić inaczej niż w życiu prywatnym? / Melodia walca monotonnie kręci się w kółko, znów zaczyna być trochę nudno. Spostrzegam, że po zaspokojeniu ciekawości muzycznej przestaję się tym wszystkim interesować. Nic mnie już nie obchodzi rozhisteryzowana primadonna, jej ślepy ojciec alkoholik, jej adorator recytujący strony z podręcznika anatomii, garderobiana, kelner, kapelmistrz, płaskie żarty z samych siebie. Nikt tu nie jest sympatyczny ani wredny, nie ma żadnych konfliktów, widz nie ma się za kim opowiedzieć, ani się komu przeciwstawić. Chwilami przepięknie śpiewają, chwilami coś wygłaszają lub niezrozumiale mamroczą do siebie, nuda coraz większa. / Wrażenie piąte: po powrocie do domu sięgam po rozmaite artykuły o Mykietynie i jego operze. Staję wobec nieco kłopotliwej alternatywy: albo ja jestem głuchy, ślepy i prymitywny, albo owi subtelni egzegeci trochę przesadzili, doszukując się w tekście i w muzyce tego utworu rozmaitych warstw, ukrytych związków, głębokich znaczeń i symboli. Wprawdzie nie po raz pierwszy stykam się z ludźmi, którzy we wszystkim widzą to, co chcą widzieć, jednak zawszeć to nieprzyjemne, kiedy ci dają do zrozumienia, żeś prostak. / Przy końcu utworu Kapelmistrz wygłasza tezę „kultura to kupa gnoju". Szkoda jednak, że i tu ogranicza się do gołosłownego stwierdzenia. Nie mam zwyczaju postaciom scenicznym wierzyć na słowo. Wymagam, by mnie przekonywały. Przedstawienia „Ignoranta i szaleńca” nie uważam - mimo wszystko - za dostateczne tej tezy uzasadnienie.