-
Tytuł czasopisma
"Przekrój" -
Tytuł
Opera w sklepie komisowym -
Data
11.02.1951
-
Treść recenzji
Jak się panu podobała nasza opera, panie Teosiu?— zagadnąłem pana Plecyka przy wyjściu z warszawskiej „Romy" po przedstawieniu „Strasznego Dworu". / - No taka znowuż opera to nie jest. / — Jakto nie jest? / - A tak, że nie jest. No bo co pan tam masz do śmiechu? Worek faktycznie jednemu na głową zarzucają. Z ciotki balona niedużego tych dwóch wojskowych młodziaków odstawiać odstawia, draka z zepsutem zegarem także samo dosyć operna, ale w ogólności to takie więcej żywe obrazy o trudnościach mieszkaniowych w dawniejszem czasie, czyli że nie każdego może do łez rozśmieszyć, zwłaszcza poniekąd warszawiaka. / — Nie rozumiem pana, gdzież tam mowa o trudnościach mieszkaniowych? / — O czem jest mowa wiedzieć nie możem, bo słowa ani jednego z tego wszystkiego nie da się zrozumieć, ale jak się ma troszkie smykałki z grubsza można się połapać. Otóż więc w pierwszem akcie mamy większy ochlaj przed pałatką na świeżem powietrzu z powodu zdaje się zawieszenia broni i demobilizacji. Nie wąsko w gazik się tam uderza i faktycznie jest usprawiedliwione, że wszyscy razem na olaboga każden, na inną samodzielnie wybraną melodię śpiewają — zwyczajnie jak to pod muchą. Najlepiej trzymają się dwa równe chłopaki jeden blondynek nieduży, ale podstawny i drugi troszkie przychudy, ale widać, ze wypić może. Te faceci podobnież bracia do cywila odjeżdżają i martwią się co będzie z mieszkaniem. I pokazuje się, że mają rację. Przyjechali do domu — a tam świetlica urządzona i jak raz przedstawienie się odbywa czyli pieśń masowa i tak zwane tańce ludowe. Bardzo są chłopaki tem zmartwione, ale ciotka ich napuszcza, żeby się postarali o nakaz na pokój w lokalu niejakiego Słonecznika czy Miodownika. / - Ależ panie Teosiu, co pan opowiada, tam nie ma wcale takiej postaci, może pan mówi o Mieczniku? / - Zaraz, chwileczkie, jak się zwał tak się zwał, dosyć na tem, że jest to starszy wdowiec z dwoma córkamy. Ale tam tyż pokoju nie da się zająć, bo wdowiec do jednego wpuścił spółdzielnie pracy krawiecko - hafciarską „Igła" i dwadzieścia pare kobiet zasuwa tam ręczne wyroby dziane, aż się dymi, a w drugiem właściciel lokalu prowadzi sklep komisowy. / - Jaki znowu sklep komisowy? / - Ze starzyzną. Zepsute zegary, lanszafta i portreta różne, starożytne ubrania wojskowe z żelaznej blachy i temuż podobnież. Widzą chłopaki, że spółdzielni nic nie zrobią, to zamieszkali na siłe w komisowem sklepie. I faktycznie zaczyna się opera. (…) Słonecznik (…) córkom swojem kazał się schować na antresoli pod sufitem, w największy zegar szafkowy jakiegoś dawno niestrzyżonego flimona wsadził i mówi: straszcie ich dotąd, aż się wyprowadzą! (…) zbankretowany zegar bez werku zaczyna chodzić i bić godziny. Córki worek na łeb z antresoli temu danemu trzeciemu suplikatorowi i jeszcze piosenkamy go straszą. No to on ma się rozumieć chodu do kuchni, spólników sprowadza i mówi jem co i jak. Braci mokre, ale jako bywsze wojskowe i znakiem tego faceci otczajne, nie zdrefili, nakryli na antresoli, te dwie facetki, wyciągli z zegara niestrzyżonego flimona, dali mu po szyi, a z facetkami dawaj się żenić. Postanowili na swojem, mają mieszkanie, chociaż dużem kosztem osobistem. Mazur na zaręczynach i koniec. (…) To mówię, co widziałem, bo faktycznie o czem śpiewają artyści to sprawa zagadkowa. A wszystko przez przodownictwo pracy. Każden jeden przed końcem miesiąca normę chce poprawić i wszyscy razem, na siłe, jeden od drugiego głośniej śpiewają. Widziałeś pan w trzeciem akcie już jest ich cała scena, że się przelewa, to jeszcze wpada z dziesięciu i tyż chcą śpiewać. Te co już są, kłócą się z niemy, nie dadzą jem dojść do głosu, ale nic nie pomaga, nowe tyż chcą premie wyrobić i nie dadzą się przetłumić. Jeden to nawet z dubeltówką wlata i krzyczy: „Kto mnie nie da śpiewać zastrzele jak zająca". No, to już śpiewaj, pies z tobą tańcował — mówią. I ten dopieru zasuwa. / — Ale przyzna pan, że opera warszawska mimo ciężkich warunków w jakich pracuje cieszy się olbrzymim powodzeniem i zyskała już sobie ogólne uznanie i sympatię. Najlepszym tego dowodem gorąca atmosfera na sali. / — Na sali owszem nie powiem, faktycznie, ale korytarze i szatnia — lodownia. Na papierosa pan wychodzisz a z grypką pan wracasz. Trzeba by to jakoś wyrównać.