-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Polityka" -
Tytuł
Otwarcie czyli Ładysz nagłośniony -
Data
04.12.1965
-
Treść recenzji
Stało się: Teatr Wielki Opery i Baletu został otwarty. Na mało powiedzieć uroczystą, na jedyną w swoim rodzaju premierę nie przyjechała zaproszona p. Maria Callas, obecna narzeczona miliardera Aristotelesa Onassisa. Jej świetne przybycie, które następnie przekształciło się w nieprzybycie, poprzedziły wzmianki w prasie, zaś w jednym z tygodników, obszerny wybór z zagranicznych gazet. / Stołeczne krawczynie, modystki i kuśnierze otrzymali poważne zadania — premierowe panie liczyły się ze światową konkurencją. W kawiarniach o etoli z gronostajów pani dyrektorowej szeptano, iż jest nie do pobicia i bębniono o akustyce sali, że jest podła. / W ten pełny pysznej zimy listopadowy wieczór, o osiemnastej trzydzieści, rozpoczęto się niezapomniane entrée: nigdy jeszcze po wojnie Warszawa nie pokazała się tak ubrana! / Powiada gdzieś Norwid „...może i nie ja jeden udałem się do teatru, aby publiczność widzieć". Tego dnia publiczność Teatru Wielkiego najsamprzód przybyła dla siebie potem dla tych, którzy tę uroczystość przeżywali przy telewizorach, na końcu dla „Strasznego Dworu"! / Przybyli patrzali po sobie, po szmaragdach, popielicach, koliach, koronkach, brylantach, brokatach, frakach — w bufecie leżały tartinki z kawiorem czarnym i czerwonym. Od lewego bufetu do prawego ułożyło się kilkadziesiąt metrów promenady — teatr jest wielki wszędzie. Na promenadzie pojawiało się oraz nowe sto tysięcy: biżuteria, futro, kreacja. Cena teatralnych żyrandoli była jednak wciąż nie do pobicia — łącznie dwanaście milionów. Suknie pań przewyższały żyrandole tylko elegancją — nie było ani jednej złej. W bufecie markowe koniaki. / Na tę okazję nawet program „Strasznego dworu” błyszczy lakierowaną okładką, ceną (18) i galanterią: życiorys kompozytora opery ułożony został sielsko, o panie Moniuszko nie pisze się, że był lekkoduchem, o Stasiu, iż w młodości nie odznaczał się większym talentem muzycznym (dokąd nie usłyszał Kurpińskiego) — natomiast w tej uroczystej chwili sławy zażywa Moniuszki stryjek, który ziemię rozdał chłopom... Lecz co zrobiła jedna wujenka. Zamilczcie! / Ustaje parada w przedsionkach opery, marmurowych, strojnych, dzwonki wzywają na widownię, rozsuwa się kurtyna — istotnie piękna kurtyna i na pewno ma wagę trzech tramwajów z pasażerami. Jeżeli chodzi o wartości Teatru Wielkiego wymierne w kilometrach, tonach, hektolitrach, można zaufać prospektom. W pudle sceny mógłby się pomieścić najwyższy budynek przedwojennej stolicy — Prudential. Gdyby nie Pałac Kultury Teatr Wielki byłby największą budowlą Warszawy. Tak jest drugi. Na widowni Teatru Wielkiego sprawiedliwość dziejowa wynagrodziła publiczność parteru — stąd lepiej widać niż z lóż. / Widoczność — loże mają złą. Słychać jednakowo. Podobno z czasem będzie można jakoś temu zaradzić. Póki co dekoracje „Strasznego dworu" zostały podbite deskami, żeby głosy śpiewaków miały się od czego odbijać. Inaczej giną w ogromie. Najnowsze urządzenia akustyczne rozwiążą pomyślnie problem, iż głos ludzki ma ograniczone możliwości i po prostu nie jest w stanie wypełnić tej sceny — scena bowiem jest trzy razy większa od widowni. Dyskretne nagłośnienie sali rozprowadzi arie równomiernie wśród drogich krzeseł. / W premierowym „Strasznym dworze" kurant zabrzmiał z głośnika, umieszczonego w starym („niby świat") zegarze. Kuranta zagrała orkiestra umieszczona w studio. Z równym powodzeniem mógłby być odtworzony z taśmy magnetofonowej. / Tak podsumowując trzeba zauważyć, iż raz na zawsze skończyła się prawdziwa opera, do której publiczność przychodziła przekonać się, co śpiewacy naprawdę potrafią, obserwować ich talent i zmagania. Skończyła się gra fair — scenę posiadł szarlatan akustyk. Już nie wiadomo, ile w Skołubie udziału ma Ładysz, a ile tranzystory. Za plecami widzów, w kabinie, w akcji opery bierze udział nowa postać — reżyser dźwięku. Przy stole sterowniczym patrzy w partyturę, poprawia — nadszedł jego czas, czas tricków. Oniemiały widz zastanawia się kto będzie szybszy: czy telewizja kolorem i trójwymiarowością, czy też przed ramą. sceny zasiadać się będzie, jak przed imponującym telewizorem — ekran kilka tysięcy cali! Bo oto, być może, tenor będzie tylko ruszał ustami i tradycyjnie chwytał się za serce — dźwięk głosu przetransmituje studio? / Stareńka opera otrzymała zastrzyk z najnowocześniejszej techniki. Na przedstawieniu „Pana Twardowskiego" dało to taki rezultat: gdy szatan machał opończą zapadała się pod ziemię trzypiętrowa kamienica. / Straszny dwór wprawdzie nie zapada się pod ziemię — Skołuba grozi tyko Maciejowi od lat niezmiennymi prababkami, natomiast przerwy po aktach ciągną się w nieskończoność. / Kiedy zasuw się prawdziwie piękna kurtyna, na scenie rozpoczyna się zmiana dekoracji. Również w tym wypadku nie ma powodu do żartów na temat, że przy najnowocześniejszych urządzeniach zmiana dekoracji trwa dłużej niż niegdyś bywało. Ale, co to są za dekoracje: dom jest jak dom, Wawel jak Wawel — nie wata, płótno i dęby, o które nie wolno się opierać. W obozie rycerskim „Strasznego dworu" można by — np. na wypadek pożaru w warszawskich koszarach — umieścić co najmniej dwa pułki żołnierzy. Koszt wzniesienia Teatru Wielkiego można przeboleć, zwłaszcza gdy już stoi, ale czy widz, widz konkretny — operowy, nie zaś statystyczny — opłaci armię pracowników zajętych każdego wieczoru w Teatrze Wielkim? / W ten bogato haftowany złotem niewieścich szat listopadowy wieczór, transmitowany przez telewizję, w marmurach i frakach, podczas długich antraktów „Strasznego dworu", jedni wyrażali żal, że nie udało się zbudować największego teatru świata, zaledwie jeden z największych, za to z największą sceną, drudzy byli zdania, że udało nam się po prostu zbudować zbyt dużą operę. / Powiada Skarga, kaznodzieja i prorok: „Ucinajcie jedne gałęzie, dla lepszego urodzaju innych". / Na razie ucięte zostały inne gałęzie — dla lepszego urodzaju opery. Skoro zeschnie się gałąź, na której obecnie wisi opera, może zaistnieje sposobność umieszczenia w tej prześwietnej, nowoczesnej technice Teatru Wielkiego np. rewii. Nie jest to wizja obrazoburcza, a wywiedziona prosto od pomnikowego Bogusławskiego. Na partyturze, z której odegrano pierwszą śpiewogrę w obecnie odbudowanym teatrze, napisał: „Te śpiewy nie są po modnemu skomponowane dla krytykusów, ale dla tego, aby także Polacy śpiewali". / Ze śpiewami w otwartym Teatrze Wielkim jest wprost przeciwnie — skomponowane są dla krytykusów. Modne i nawet po barach mlecznych przez Polaków śpiewane są „Żółte kalendarze" — zaś opera najbardziej cieszy w Pomarańczami.