-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Teatr" -
Tytuł
Otwarcie Teatru Wielkiego w Warszawie. Wieczór I - "Straszny dwór" Moniuszki. -
Data
01-15.01.1966
-
Treść recenzji
Najnowszy „Straszny dwór” przyniósł duże rozczarowanie, mimo obecności znakomitego dyrygenta przy pulpicie i reprezentacyjnej obsady. / Witold Rowicki na całym świecie cieszy się zasłużoną sławą jako dyrygent na wielu estradach filharmonicznych, ale pulpit dyrygencki w operze jest dla niego pewnym novum, co niestety odbiło się niekorzystnie na realizacji muzycznej „Strasznego dworu”. Rowicki ujął niestety całość zbyt „symfonicznie", dając pierwszy głos orkiestrze, która w wielu, a nawet bardzo wielu momentach zagłuszała solistów. Nie należy składać tego wyłącznie na karb niedoskonałości akustycznej widowni, skoro wszystkich solistów słyszeliśmy doskonale w „Królu Rogerze” Szymanowskiego — utworze instrumentowanym niezwykle gęsto i na wskroś symfonicznie, i wykonywanym przez 90-osobowy zespół orkiestrowy. Spowodowało to między innymi forsowanie głosów przez solistów, starających się „przedrzeć" przez zbyt głośno grającą orkiestrę, co było szczególnie przykre w sławnej arii z kurantem, interpretowanej przez Bohdana Paprockiego. (...) Niezależnie od niezgrania się sceny z kanałem orkiestrowym, Rowicki, kapelmistrz rasowy i dużego formatu, dał „Strasznemu dworowi” piętno własnej indywidualności, ale odszedł tak daleko od tradycyjnych temp i nasileń brzmienia chóru czy orkiestry, że zaskoczył nawet tych wszystkich, którzy uważają za słuszne i możliwe całkowicie nowe, osobiste podejście do realizacji muzycznych dawnych dzieł. Było to szokujące, jako że premiera przypadła tym razem dokładnie w setną rocznicę prapremiery „Strasznego dworu” na tej samej scenie, pod batutą samego Moniuszki. / Staranna reżyseria Jerzego Merunowicza nadała przedstawieniu charakterystyczne cechy opery komicznej. Niestety reżyser nie znalazł zrozumienia u scenografa, czy też każdy z nich „na własną rękę" pracował nad przygotowaniem premiery. To, co zobaczyliśmy w dniu otwarcia na scenie Teatru Wielkiego, niestety kompozycją architektoniczną i kolorystyczną przypominało zabawki-monstra, przerażająco brzydkie i niegustowne. Równie brzydkie są kostiumy, czyniące np. z Damazego postać molierowską, z Cześnikowej zaś Fiekłę z „Ożenku” Gogola, a nie polską damę i posesjonatkę. / Przyjemnym akcentem stał się mazur, znakomicie dyrygowany przez Witolda Rowickiego i z wielkim temperamentem odtańczony przez cały zespół baletowy i czolowych solistów, spośród których pierwsza para, Olga Glinkówna i Zbigniew Kiliński (ten ostatni jest też twórcą pomysłowej choreografii tego tańca), stylowością i brawurą wykonania stanowi niedościgniony wzór dla młodszych kolegów.