-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Polityka" -
Tytuł
Pisklęta -
Data
17.05.1980
-
Treść recenzji
Jakie będą przyszłe losy panien i chłopców, którzy debiutowali na warszawskiej scenie wiosną 1980 r.? Nad tym pewno głowili się przede wszystkim ich ukryci za kulisami pedagodzy, albo i sam pan rektor Madey, którego widziałem, jak czynił honory domu w westibulu teatralnym. Dokąd ci młodzi pofruną? Jak daleko, czy wysokie będą ich loty? Śpiewaków i tych uczniów z klasy orkiestrowej i owego szczupłego, tak szalenie zdenerwowanego dyrygenta, że dygotały mu ręce i na początku trudno niemal było się zorientować, w jakim takcie zamierza dyrygować podkomendnymi kolegami przy pulpitach. / Blada w brzmieniu orkiestra sypała się, dziewczęta piszczały i detonowały, chłopcy porykiwali ze zduszonych gardeł, że niech Bóg broni! Ale potem, kiedy po przerwie w górę poszła kurtyna przed drugim aktem, wszystko się wyjaśniło: winien był śmiertelny wróg scen i estrad - trema, co potrafi zbić z pantałyku i rozłożyć najbardziej doświadczonych artystów, cóż mówić o debiutantach? / Drugi akt w większości swego przebiegu wiązany z ansambli brzmiał ładnie i składnie, orkiestra pod batutą Michała Kamieńskiego (klasa B. Madeya) rozruszała się i precyzyjniej zjędrniała, także aktorsko scena ożywiła się przyjemnie i tak się to wszystko toczyło do końca wcale dobrze. / Był tam jeden tylko młody człowiek, którego chwalić mogę pewien, że się nam nie zepsuje: autor scenografii — Wiktor Zin. Jego praca przyjmowana była za każdym podniesieniem kurtyny brawami, choć pilnie się rozglądałem i nie zauważyłem na widowni urzędników resortu kultury, którzy oklaskiwaliby ministra, a i studentów krakowskiej ASP brakło przecież do bicia braw profesorowi. To był czysty sukces pana Wiktora.