-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Przekrój" -
Tytuł
Po premierze Wagnera. Turniej zwycięzców. -
Data
17.03.1974
-
Treść recenzji
Do repertuaru teatru wszedł drugi po „Otellu” Verdiego spektakl, jakim chlubić się możemy między najpierwszymi teatrami Europy. Nowy dyrektor stołecznej opery, Antoni Wicherek, bywając często na festiwalach w Bayreuth, przywiózł stamtąd artystyczną wizję scenicznej realizacji dzieła Wagnera. Wizja ta sprawdziła się. / Przedstawienie ma charakter monumentalny. Bierze w nim udział liczny zespól baletowy, trzy chóry oraz grupa statystów. Z lekka przyćmione barwy kostiumów i projekcji stapiają się w stonowaną gamę, jak na starych freskach. Wielkie wrażenie robią sekwencje z tłumem wędrujących pielgrzymów i przede wszystkim obraz pierwszy: bachanalie w krainie bogini Wenus. Umiejętnie oświetlone ciała tancerzy w cielistych trykotach sprawiają wrażenie nagich i kuszących. Sugestywna choreografia Witolda Grucy podkreśla nastrój erotyzmu, na szczęście pozbawiony pruderii. Tannhäusera dręczą przecież dwie miłości, ta czysta, i ta druga, zmysłowa, toteż problem odpowiednio eksponowanych ciał jest tu jak najbardziej na miejscu. Zatem brawo opera! Po Nocy Walpurgii w „Fauście”, która najzagorzalszego wielbiciela grzechu zapędzić mogła do czyśćca, po bachantkach z „Króla Rogera” przypominających pląsające dewotki — Teatrowi Wielkiemu udało się powieźć myśli widzów na pokuszenie. / Partia Wenus potwierdziła wysoką klasę wokalną Krystyny Szczepańskiej. Jednak mistrzowski pokaz wagnerowskiego stylu dała dopiero Hanna Lisowska jako Elżbieta. To wielka rola młodej śpiewaczki. Bezbłędna dykcja, naturalne, długie frazy, wręcz czarowanie głosem; skupione, wyraziste aktorstwo. Nadto posągowa uroda, miękkie ruchy — proszę państwa, warto chodzić do Teatru Wielkiego na Lisowską! Dobrze także wypadł Jerzy Ostapiuk (Landgraf). (…) Dyrygent Antoni Wicherek uwerturę i cały I akt prowadził niepewnie, zżerany może tremą co do wyniku turnieju dyrektorów, jaki rozgrywa się od lat kilku na Placu Teatralnym. Ale potem smyczki rozśpiewały się, blacha zmiękła, dźwięk nabrał żywego rumieńca i warszawskiego Tannhäusera zakończyły gorące owacje.