-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Sztandar Młodych" -
Tytuł
Radość z odzyskanego teatru -
Data
22.11.1965
-
Treść recenzji
Tego wieczoru warszawskie latarnie uliczne świeciły jaśniej. Nowym Światem i Krakowskim, Marszałkowską i Królewską, Moliera, Bielańską i Senatorską, ciągnęły zwarte kawalkady aut. Im bliżej placu Teatralnego, tym wolniej, spokojniej, uroczyściej. Szkoda, że widownia Teatru Wielkiego liczy tylko dwa tysiące miejsc, że nie można było zaprosić do środka wszystkich. Tych, dla których zabrakło biletów i zaproszeń i tych, którzy przyszli pod teatr, żeby chociaż w ten sposób uczestniczyć w tym wielkim święcie. / 25 lat — ten piękny, stylowy fronton — jak Kolumna Zygmunta, jak Pałac Łazienkowski, jak bryła Katedry św. Jana związany z sylwetką Warszawy — był tylko monumentalną dekoracją, najpierw straszącą wypalonymi oczodołami, potem długo pełną nadziei ukrytą pod siatką rusztowań, rozrastającą się w górę i wszerz, ale ciągle pozostającą dekoracją. Ćwierć wieku musiało upłynąć zanim tę dekorację ożywił ruch, głos ludzki płynący ze sceny i muzyka rozbrzmiewająca z kanału orkiestrowego. / Czyje to głosy, czyja muzyka? Czyjaż mogłaby być jeśli nie Moniuszki, czyje głosy jeśli nie najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych dla narodowej opery śpiewaków. / „Straszny dwór" jest dziełem najgruntowniej polskim. Te narodowe elementy inscenizacja w Teatrze Wielkim wydobyła i uwypukliła. Oparta na motywach stylistycznych dworków polskich scenografia, prosta, jasna, rysowana jakby węglem, na białym papierze; rzucone na to tło barwne jubki, żupany, kontusze i siermięgi; biało-czerwone kostiumy tancerzy w mazurze, ludowa kapela „przygrywająca" do pańskiej zabawy, „prawdziwe” kołowrotki, „prawdziwy” wosk, rozrzucone tu i ówdzie Orły i Pogonie, a wreszcie kurtyna uszyta niby i pasów słuckich. Wszystko to złożyło się na widowisko bardzo polskie, jak „Krakowiacy i Górale” czy nawet „Wesele” Wyspiańskiego. To wielki sukces inscenizatorów, sukces zresztą nieprzypadkowy, lecz świadomy i zamierzony, czego dowodem m.in. staropolskie „w pas" ukłony chóru po zakończeniu przedstawienia. / Nie zaszkodziłoby większe uaktywnienie postaci scenicznych; bezwyrazowość czy wręcz bezruch niektórych straszy wspomnieniem niedobrej opery, której zmartwychwstania w Teatrze Wielkim bardzo byśmy sobie nie życzyli. / Te drobne usterki inscenizacyjne nie odegrały w przedstawieniu roli dominującej. Jego wspomniane wyżej walory, narodowy charakter i jasny koloryt idealnie wprost trafiały w to, co odczuwali wszyscy obecni na sali, a zapewne i ci przy głośnikach, i telewizorach. Nic też dziwnego, że przy pierwszych taktach Intrady, w czasie wykonywania arii Miecznika i arii z kurantem, i w trakcie tańczenia mazura, na widowni sporo osób ogarnął nagły katar... / Tak więc pierwsze przedstawienie we wskrzeszonym Teatrze Wielkim było godne tej historycznej chwili. Opuszczając gmach Teatru znowu zdawało się nam, że latarnie uliczne świecą jaśniej. Ale najjaśniej, jak wielka latarnia, świecił rozjarzony sam Teatr Wielki. Takim go opuściliśmy nocą 20 listopada i takim pragniemy go widzieć zawsze.