-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Przekrój" -
Tytuł
"Raj utracony", czyli zwycięstwo tańca nad śpiewem (ale chór w porządku!) -
Data
18.10.1998
-
Treść recenzji
W Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (tak się to ostatnio oficjalnie nazywa) przypomniano „Raj utracony” Krzysztofa Pendereckiego. Kompozytor przyjechał na premierę, bo to przecież jego 65-lecie świętowano (z pewnym wyprzedzeniem), czy jednak był zadowolony z inscenizacji Marka Weissa-Grzesińskiego, kierownictwa muzycznego Andrzeja Straszyńskiego i scenografii Andrzeja Kreütz-Majewskiego? Mogę tylko powiedzieć, czy ja byłem. Częściowo. Inscenizacja wydawała mi się bowiem mało spójna i mało logiczna. Może gdyby inscenizator wyciągnął do mnie pomocną dłoń i wyjaśnił powody, dla których para przesadnie zgrzybiałych staruszków, czyli Adam i Ewa po wygnaniu z Raju nagle w połowie akcji młodnieje w oczach i wkracza do Raju w kostiumach z epoki Miltona, gdyby mi wyznał (choćby na ucho), dlaczego sam Milton (na jego poemacie oparte jest libretto), snując swoją opowieść u schyłku życia, też nieoczekiwanie przemienia się w tryskającego życiem młodzieńca, gdyby dał choćby parę wskazówek, jakimi drogami zdążała jego myśl, byłoby mi niewątpliwie łatwiej w tym wszystkim się rozeznać. / Tym, co urzekło mnie w warszawskim spektaklu najbardziej, był znakomity układ choreograficzny Emila Wesołowskiego i troje świetnych tancerzy. Penderecki przedstawia Adama, Ewę i Szatana w podwójnych postaciach: poprzez śpiewaków i tancerzy. Śpiewający tercet stanowili tym razem Ryszard Cieśla, Ewa Iżykowska i Robert Dymowski, ich tańczącymi odpowiednikami byli natomiast Andrzej Marek Stasiewicz, Beata Grzesińska i Karol Urbański. Oni niewątpliwie zdominowali śpiewających, zresztą zapewne zgodnie z intencją inscenizatora, który śpiewaków - szczególnie w I części - wyraźnie sprowadził do drugiego planu, odsyłał ich gdzieś na pobocza sceny i bezsensownie pogiął wpół od rzekomej starości. Doskonale natomiast rozmieścił tak ważny w partyturze Pendereckiego zespół chóru. Śpiewając swoje piekielnie trudne, ale i bardzo efektownie partie z bocznych lóż I piętra, chór był doskonale słyszalny, obejmował swym śpiewem widownię wspaniałym stereofonicznym brzmieniem.