-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Świat" -
Tytuł
Sensacja w cygar fabryce -
Data
30.07.1967
-
Treść recenzji
Dzięki ostatniej wymianie z Berlinem, obok Górzyńskiego niespodziewane i nadzwyczajne rzekłbym - cudowne zgoła zyski osiągnął Teatr Wielki w Warszawie. Nie chcę ukrywać dłużej nazwisk twórców cudu: Erharda Fischera - reżysera oraz Wilfrieda Werza – scenografa Opery Państwowej w Berlinie (NRD). Odkąd tylko otwarto nowy Teatr Wielki w Warszawie i stwierdzono jego uparcie złą akustykę, zacząłem wołać rozdzierającym głosem o dwa korygujące rozwiązania. Dopiero, kiedy przyjechali dwaj znakomici specjaliści z zagranicy i powtórzyli, com był mówił, natychmiast ukryto jedną trzecią część obniżonej w kanale orkiestry pod dachem, dekoracje - grające rolę zastawek - wybudowano z drewna, które jest materiałem rezonującym najlepiej, no i stał się od dwóch lat oczekiwany cud: okazało się, że Teatr Wielki akustycznie wcale nie gorszy jest od wielu innych, a może nawet lepszy, bo z wysokiej na chyba osiem metrów, ustawionej dość głęboko na scenie dekoracji słychać było nie tylko głosy solistów, ale niemal każde słowo recytowanego przez nich tekstu. Tyle o cudzie technicznym, dalej o artystycznym. (…) Scena żyła chyba więcej jeszcze – rozwibrowana była życiem autentycznym, ale teatralnym, więc w specjalny sposób umownym. Zupełnie rewelacyjnym osiągnieciem Fischera stało się operowanie chórem, a raczej dwoma chórami: dorosłym mieszanym i harcerskim chórem dziecięcym. Każdy z tej masy śpiewaków był indywidualną postacią, określonym charakterem, a przecież współgrali razem, jako dynamiczna, ludzka masa. Szczególnie przejmujący efekt osiągnął reżyser w scenie końcowej, triumfalnego powitania torreadora. Pyszny krąg jego barwnie wysztafirowanej asysty, wiwatujące tłumy, a na samym przedzie sceny siedzi na koszu owoców stara, szara, biedna kobieta, której to wszystko nic nie obchodzi. Ona przeczekuje, żeby móc potem tylko sprzedać swe pomarańcze. W sumie jedno z najlepszych osiągnięć reżyserskich, jakie pamiętam! (…) ”Stosy drewna" dały obraz Hiszpanii surowej, jak gdyby wysuszonej nadmiarem słońca, rodem z wielkiego malarstwa Goi. W dodatku, w ostatnim obrazie, nareszcie zobaczyliśmy, jak ogromna jest nowa scena Teatru Wielkiego: przed areną cyrkową był najprawdziwszy, rozległy plac, który zdawał się większy od warszawskiego rynku Starego Miasta. Krystyna Szostek-Radkowa w roli i partii Carmeny była rewelacyjna: nie wyobrażam sobie, czy jest dziś lepsza Carmen w Europie, pod każdym względem - wokalnym, aktorskim, aparycyjnym. Sądzę, że słusznie dano premierę jej, a nie "pierwszej damie opery polskiej" - Krystynie Szczepańskiej.