-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Ruch Muzyczny" -
Tytuł
Sinobrody i Mandaryn -
Data
30.05.1999
-
Treść recenzji
Bartókowski „Zamek księcia Sinobrodego” nie jest typową „operą", a w dodatku sprawiać może wiele trudności zarówno wykonawcom, jak i... odbiorcom, wymagając od nich niejakiego wysiłku intelektualnego. Akcji scenicznej mamy tu bowiem bardzo niewiele, a cały dramat zawiera się w słowach tekstu wyrażających uczucia dwu występujących osób oraz - przede wszystkim - we wspaniałej muzyce Bartóka. / Rzecz jest niełatwa - i z tym większą satysfakcją możemy skonstatować, iż „Zamek księcia Sinobrodego”, w odróżnieniu od paru poprzednich przedstawień, przynosi niewątpliwie honor stołecznemu Teatrowi Wielkiemu. Zasługa to w pierwszym rzędzie wyśmienitej, kipiącej dramatycznym napięciem realizacji muzycznej pod batutą Jacka Kaspszyka oraz doskonale „autorytatywnej" interpretacji solowych partii przez parę świetnych węgierskich śpiewaków: sławną sopranistkę Evę Marton oraz partnerującego jej godnie w roli tytułowej barytona Mihálya Kálmándi. Eva Marton najlepsze swoje lata ma już zapewne za sobą - ale to ona właśnie jako bezgranicznie zakochana Judyta potrafiła napełnić scenę naszego Teatru Wielkiego życiem i intensywną ekspresją, a głosowi jej w żadnym momencie nie zabrakło wspaniałej mocy i blasku - także w najwyższym rejestrze skali. Szkoda tylko, że tę parę znakomitych artystów oglądać można było jedynie na premierowym spektaklu - później partie ich przejęli już polscy koledzy: Małgorzata Walewska, Agnieszka Zwierko-Wiercioch, Włodzimierz Zalewski i Piotr Nowacki, śpiewający zresztą (nie bez sporego wysiłku) także po węgiersku. / Trochę odbiegała od klimatu całości postać Barda - Krzysztofa Gosztyły, recytującego - bardzo zresztą ładnie i na szczęście po polsku - strofy prologu, przyodzianego nie wiedzieć czemu w młodopolską, romantyczną pelerynę i z laseczką w dłoni. / Warto było z pewnością zaznaczyć w jakiś sposób (choćby tylko kolorem) odmienność scenerii, jaka się odsłania przy otwieraniu kolejnych drzwi, ukazanych tu tylko symbolicznie. Znakomity scenograf Andrzej Kreütz-Majewski z pewnością by się do takiego pomysłu przychylił i bez trudu go zrealizował. Nie cofam jednak wyrażonego na wstępie przekonania, iż przedstawienie „Sinobrodego” jest w swoim rodzaju znakomite i wywiera głębokie wrażenie.