-
Autor
-
Tytuł
"Straszny dwór"
-
Treść recenzji
Uroczysta, niepowtarzalna atmosfera otwarcia Teatru Wielkiego tak była nierozerwalnie zrośnięta z inauguracyjnym przedstawieniem „Strasznego dworu”, że wywarła wpływ nader wyraźny na realizatorów, wykonawców, no i oczywiście na publiczność; uchybiłby przeto swym obowiązkom i recenzent, gdyby się od tej atmosfery sztucznie próbował uwolnić (tyle tylko, że obok zalet przedstawienia zwracać już może — i powinien — uwagę także na pewne jego słabsze strony). Słusznie wybrano na samo otwarcie Teatru tę najbardziej polską z polskich oper i zarazem najdojrzalsze dzieło znakomitego kompozytora. Jest to przedstawienie, w którym z wyjątkową siłą podkreślony został - tak w rozwiązaniach scenicznych, jak i w muzycznej interpretacji — element narodowy. Odnajdujemy tu i sarmacką szerokość gestu oraz rycerską fantazję i z pietyzmem przekazane staropolskie rysy obyczajowe (wzruszająco oddana scena powitania chlebem i solą powracających z wojny paniczów), i liryczną nastrojowość — a kiedy w ostatnim akcie po wtargnięciu kuligu z zabawnymi przebierańcami rozsuwają się gościnnie ściany dworku Miecznika (to chyba też symboliczne?) i w głębi powstałej w ten sposób wielkiej sali balowej stają pary do mazura w narodowych barwach, to rzeczywiście „żywiej bić poczyna każde polskie serce", jak zapewne pisano by przed laty. / Takie jednak reżyserskie ujęcie kryje też w sobie pewne niebezpieczeństwo, przed którym nie ustrzegł się Jerzy Merunowicz. Chodzi tu o celebrowanie niektórych scen i sytuacji, o pewną przesadną nieco solenność i hieratyczność włącznie z oratoryjnym śpiewaniem arii w bezruchu i frontem do rampy. (...) Sprzyja takiemu ujęciu i fakt, że dla uczczenia uroczystego momentu i zarazem stulecia prapremiery Moniuszkowskiego arcydzieła Witold Rowicki zapragnął zaprezentować „Straszny dwór” w całości, bez żadnych skrótów. Był to zabieg z pewnością ciekawy i jak najbardziej na miejscu; dodajmy, że za pamięci mojego pokolenia zdarzyło się to po raz pierwszy — a więc liczne piękne i wartościowe karty partytury „Strasznego dworu”, jak np. kapitalny ustęp z II aktu, gdzie w skomplikowanej fakturze łączy się sekstet wokalny i różniący się odeń charakterem tercet na tle chóru, były już praktycznie nieznane sporej części dzisiejszej operowej publiczności. Warto je było usłyszeć. (...) Witold Rowicki w „Strasznym dworze” dał interpretację własną — trzymając się wiernie partytury i wydobywając z niej niedostrzegane zazwyczaj niuanse. (...) Odrębną kapitalną kreację stanowił „Mazur”. Mając jednak do czynienia z tak skrystalizowaną indywidualną koncepcją muzyczną, należało dostosować już do niej i układ choreograficzny; tej korelacji nie dostrzegliśmy jednak w układzie Zbigniewa Kilińskiego (który nb. wraz z Olgą Glinkówną sam pięknie tańczy w pierwszej parze). (...) Bogdan Paprocki nie przestał być ciągle bezkonkurencyjnym Stefanem. Edmund Kossowski prezentował szlachetną postawę i ładny śpiew w partii Zbigniewa. Andrzej Hiolski jako Miecznik, zbyt miękki i liryczny w słynnej polonezowej arii, dał za to w powitalnej inwokacji „O drodzy goście”, która zwykle przechodzi jako prawie niezauważony epizod, kreację tak piękną, tak wzruszającą, że przejdzie ona niewątpliwie do historii wykonań „Strasznego dworu”. / Bernard Ładysz jako Skołuba od razu w scenie kłótni myśliwych pokazał głos na miarę Teatru Wielkiego. Speszył się wprawdzie nieco, gdy z fuzji, którą dla dobitnego zaakcentowania jakiegoś zdania z rozmachem stuknął o podłogę, zostały mu w rękach drzazgi, lecz ten zabawny wypadek podniósł tylko żartobliwy nastrój całej sceny. / Bardzo dobrym Maciejem był Józef Wojtan (także jeżeli idzie o słyszalność wszystkich momentów jego partii). Partia Damazego, zazwyczaj obsadzana przez komparsów, zabłysnęła świetnie, gdy ją powierzono tak dobremu śpiewakowi jak Zdzisław Nikodem. / Krystyna Szczepańska dała miarę swej maestrii w skromnej partii Jadwigi, a Halina Słonicka pięknie śpiewała (i wyglądała) w partii Hanny, pokonując bohatersko wirtuozowskie trudności i niewygody koloraturowej arii w IV akcie. (...) Na koniec — budząca liczne dyskusje oprawa scenograficzna Zenobiusza Strzeleckiego. Najlepsza wydaje się ona w akcie pierwszym, gdzie skromnymi środkami wytwarza odpowiedni nastrój, a także w akcie trzecim i czwartym. Słabsza jest w prologu, gdzie można było z powodzeniem wyzyskać głębię sceny, a najgorsza w akcie drugim, gdzie zamiast przytulnego wnętrza staropolskiego dworku widzimy wielką sień czy piwnicę, pasującą raczej do jakiegoś nadreńskiego zamczyska, przy tym z kolumnami aż nadto wyraźnie malowanymi na dykcie. Biorąc generalnie, Strzelecki przyjął graficzną koncepcję scenografii, jednak tutaj same wymiary sceny i teatru dyktują chyba raczej rozwiązania typu architektonicznego? Wątpliwość budzi też strój Cześnikowej — zbyt groteskowy i nie pasujący do epoki. / Mimo jednak pewnych zastrzeżeń przedstawienie „Strasznego dworu” jest piękne — jest też bardzo polskie i swoje zadania reprezentacyjne spełniać będzie na pewno.