-
Tytuł czasopisma
"Sztandar Młodych"
-
Treść recenzji
Niestrudzony w uwspółcześnianiu stołecznej sceny operowej Bohdan Wodiczko wybrał, zestawił (w ramach jednego wieczoru) i wystawił - po raz pierwszy w Polsce - dwa dzieła znane już połowie Europy: dramat liryczny Bartoka „Zamek Sinobrodego" i operę Dallapiccoli „Więzień". / Wybór nader słuszny; na liście najciekawszych oper XX wieku „Zamek Sinobrodego" zajmuje jedno z pierwszych miejsc, a „Więzień" nie niżej niż piętnaste. Zestawienie, z punktu widzenia cech zbieżnych - nadzwyczaj trafne; te dwie w różnym czasie i różnych stylach muzycznych napisane opery operują tymi samymi motywami uwięzienia, samotności i oszukanych nadziei. Wystawienie - bardzo staranne, ale w połowie tylko udane. / „Dobrą połową" wieczoru był „Zamek Sinobrodego", co jest wspólną zasługą wszystkich realizatorów i wykonawców z parą solistów - Krystyną Szostek-Radkową (Judyta) i Edmundem Kossowskim (Sinobrody) - na czele. Podziwialiśmy u tych dwojga i śpiew i grę aktorską, i zaskakującą - jak na nasze warunki - nieskazitelną dykcję. Uwolnieni od rozwiązywania zagadek „o czym też oni mogą teraz śpiewać" i uciekania się do nieodzownego programu, mogliśmy skupić całą uwagę na niezwykłej akcji dramatu. Właściwie trudno tu mówić o akcji w ścisłym znaczeniu. Jest to niepowtarzalny ewenement, jedyny w całej literaturze operowej przykład zastosowanych na tę skalę założeń „teatru wyobraźni". Dlatego tak ważne są tu światła, padające z boku na scenę po otwarciu kolejnych drzwi; kolor, zasięg i nasilenie tych świateł jest ściśle związane z barwą, obsadą instrumentalną i dynamiką orkiestry. Zróżnicowanie ich i synchronizacja z jej brzmieniem pozostawiały, niestety, wiele do życzenia, nie mówiąc o gafie, jaką popełnił elektryk, zamieniając światła katowni (czerwone) i zbrojowni (rdzawe). Ale jest to jedyny minus inscenizacji „Zamku". Dopracowanie świateł pozwoli uznać ją za znakomitą. / „Więzień" Dallapiccoli, jednoaktowa z prologiem współczesno opera (napisana w roku 1948) pod względem scenicznym nie dorównuje „Sinobrodemu", wymagając od inscenizatorów i wykonawców znacznie więcej wysiłku. Świetnie opanowanej i sugestywnie podanej przez orkiestrę, solistów i chór muzyce nie dorównywały pozostałe, elementy przedstawienia. Los skazanego i oszukanego przez inkwizycję Więźnia nie był w stanie nas poruszyć ze względu na nader ubogi zasób środków aktorskich, jakimi rozporządzał odtwarzający tę postać Zdzisław Klimek. Bezbarwnie (mimo aż nazbyt barwnego kostiumu) wypadła postać Klucznika-lnkwizytora (Bogdan Paprocki) jak również epizodyczne postacie Zakonników. Jedna tylko Krystyna Jamroz wydobyła ze swej roli Matki akcenty prawdziwie dramatyczne. / Scenografia Tadeusza Kantora niewiele miała wspólnego z kameralną formą i charakterem opery. Więcej niż z atmosfery funkcjonującego, groźnego więzienia było tu z nastroju starej więziennej rupieciarni. Nie była to dekoracja, ale raczej wizja malarska „na tematy" dzieła Dallapiccoli wyraźnie rywalizująca z kompozytorem o pierwszeństwo. Nasi utalentowani plastycy zapominają czasem, że w operze nie są współtwórcami samego dzieła, ale jego interpretatorami, podobnie jak reżyser, dyrygent i reszta wykonawców, że nie powinni przytłaczać obrazem dramatu i muzyki.