-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Ruch Muzyczny" -
Tytuł
"Tankred", czyli triumf wirtuozerii wokalnej -
Data
05.03.2000
-
Treść recenzji
Świetny włoski kapelmistrz Alberto Zedda, zarazem ceniony muzykolog i duchowy ojciec słynnych festiwali w Pesaro, rodzinnym mieście Rossiniego, prowadząc w Teatrze Wielkim „Tankreda”, dał pokaz rzadkiego mistrzostwa i interpretacyjnej stylowości; nadto potrafił wyegzekwować od zespołu orkiestry naszego Teatru grę czystą i precyzyjną, pełną przy tym lekkości i finezji. / Głównym wszakże motywem wystawienia „Tankreda” w Teatrze Wielkim był fakt, że na liście solistów tego Teatru od pewnego czasu figuruje Ewa Podleś - jedna z najznakomitszych dziś w świecie odtwórczyń wirtuozowskich partii w operach Rossiniego, w tym także tytułowej partii w „Tankredzie”. / Dała też kreacją rzeczywiście „non plus ultra”, zachwycając słuchaczy pysznym brzmieniem głosu, bezbłędną muzykalnością i zawrotną wirtuozerią w arcytrudnych koloraturowych pasażach, godną zaiste dawnych wielkich mistrzyń sztuki wokalnej. / Prawdziwy popis wokalnego kunsztu na najwyższym poziomie dał holenderski tenor Harald Quaaden. Głos jego nie odznaczał się wprawdzie jakąś wyjątkową urodą ani bogactwem brzmienia, jednakże głosem tym potrafił oddać wszystkie ekspresyjne niuanse potężnej partii Argiria, ojca Amenaidy, a przede wszystkim był w stanie swobodnie sprostać jej karkołomnym technicznym trudnościom, niepokonywalnym w ogóle dla większości współczesnych tenorów. / Słowa pochwały należą się również przygotowanemu przez Bogdana Golę Chórowi TW, umieszczonemu zresztą -z woli dyrygenta oraz reżysera spektaklu Tomasza Koniny - w kanale orkiestrowym (podczas gdy na scenie poruszają się statyści). / Mieliśmy więc zaiste wspaniały pokaz wokalnej wirtuozerii. Jednakże osnuty na tle tragedii Woltera „Tankred” to zarazem autentyczny teatr, z powolną wprawdzie i na mało prawdopodobnym motywie opartą, ale przecież rozwijającą się logicznie i gwałtownymi emocjami nasyconą akcją. Zawrotne zaś koloraturowe pasaże w niejednym momencie są właśnie przekazem intensywnej ekspresji, a nie tylko elementem pustego wirtuozowskiego popisu. Za sprawą świetnego wykonawstwa zaznaczyło się to wyraziście w warszawskim przedstawieniu, zaś realizatorzy podkreślili dodatkowo ten walor dzieła, wybierając z dwóch możliwych drugie zakończenie opery, stworzone ongiś dla teatru w Ferrarze (a zgodne z treścią tragedii Woltera): w miejsce stereotypowego, szczęśliwego i efektownego finału oglądamy tu przejmującą smutkiem scenę śmierci „Tankreda”, ciężko rannego podczas bohaterskiej walki z Saracenami. Zrozumiał to wszystko dobrze młody reżyser spektaklu Tomasz Konina, który w miarę możności starał się nie komplikować dodatkowo akcji, pozwalając swobodnie przemawiać emocjom zawartym w śpiewie bohaterów. Czasem tylko - i chyba niepotrzebnie - kusząc się o nadanie treści opery rozgrywającej się na Sycylii we wczesnym średniowieczu wymiarów ponadczasowych, wprowadzał pewne działania, m.in. biegających po scenie, także w trakcie uwertury, całkiem współczesnych chłopców w czapkach z daszkami dzisiejszą modą zsuniętymi zawadiacko na tył głowy… / Mamy więc w naszym Teatrze prawdziwie świetne przedstawienie świetnego dzieła operowego, z czym ostatnimi czasy nie za często mogliśmy się tam spotykać.