-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Tygodnik Demokratyczny" -
Tytuł
Teatr Wielki otwarty: pierwsze wrażenia -
Data
01-07.12.1965
-
Treść recenzji
Nie była to ani zwykła premiera, ani otwarcie — jedno z wielu — nowego teatru. Ta data utrwali się w historii polskiej opery. Widzowie, którzy znaleźli się 20 listopada 1965 roku w wypełnionej do ostatniego, 1905. miejsca sali Teatru Wielkiego w Warszawie, byli świadkami artystycznych wydarzeń otwierających podwoje teatru, który ma zająć jedno z pierwszych miejsc w naszym życiu artystycznym, teatru dźwigniętego z ruin olbrzymim nakładem kosztów i starań, teatru od wielu lat oczekiwanego i od wielu lat otoczonego falą zainteresowania i sporów. Gdy oklaski witające Witolda Rowickiego przerwały dźwięki hymnu narodowego, a potem na salę popłynęły pierwsze tony intrady „Strasznego dworu", stanęliśmy przed dziełem dokonanym. Lata oczekiwań, dyskusji, zmian koncepcyjnych, repertuarowych, personalnych stawały się już historią. / Gdy rozsunęła się piękna, srebrzysta kurtyna i poszła w górę druga kurtyna o złocistym odcieniu, podczas prologu nie mogliśmy oswoić się z głębią i przestrzenią nowej sceny. Pierwsze wrażenia przyniosły rozczarowanie akustyką, o której niedostatkach wiele mówiło się na mieście jeszcze przed otwarciem teatru. Niestety, pesymistyczne głosy znajdowały teraz potwierdzenie. Nie bez winy jest tu scenograf Zenobiusz Strzelecki. Zbudował do „Strasznego dworu" otwarte dekoracje, a wiadomo przecież, że rozpraszają one dźwięk, nie dając mu oparcia. Do tego scenograf wepchnął miejsce akcji w głąb sceny. Wzmocnione w dalszych obrazach głosy solistów zatracały nieco swą barwę i soczystość. Dźwięk dochodził do uszu jak przez muślin. A przecież zespół wykonawców należał do naszej czołówki śpiewaczej. / Pierwsze oklaski przy otwartej kurtynie — pierwsze w tej sali, a więc też do odnotowania w zapiskach z tego dnia — rozległy się po odśpiewaniu przez Krystynę Szczepańską dumki Jadwigi. Potem było ich dużo i po arii Miecznika, i po ariach Skołuby i Stefana, i po koloraturowej arii Hanny (skreślonej zresztą już na następnym przedstawieniu). I wreszcie prawdziwa owacja po zakończeniu — nagradzająca fakt otwarcia największej polskiej operowej sceny. / Nie podobały mi się dekoracje Zenobiusza Strzeleckiego. Obsesyjnie pokreskowane i upstrzone plamami nie określały ani miejsca akcji, ani jego charakteru. / Na pewno sprawą dyskusyjną jest charakter inscenizacji „Strasznego dworu". W latach, kiedy po raz pierwszy ukazał się on na scenie, w latach popowstaniowej żałoby narodowej, społeczeństwu polskiemu potrzebny był jasny, sielankowy obraz życia staropolskiego. Dziś opiewanie staroszlacheckich cnót na nutę zgody narodowej, w lirycznej okrasie, jest anachronizmem historycznym i chyba należało w nowej inscenizacji potraktować je z przymrużeniem oka i z większym dystansem.