-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Życie Literackie" -
Tytuł
Teatr Wielki: "Straszny dwór" -
Data
05.12.1965
-
Treść recenzji
Wielkie słowa, wielkie wzruszenia. Niemało tych wzruszających chwil dostarczyły nam uroczystości otwarcia Teatru Wielkiego. Wrażenia i wzruszenia towarzyszące wielkiej gali tłumiły nawet naszą spostrzegawczość. Słuchając „Strasznego dworu”, krążąc po labiryncie korytarzy, sal, schodów, palarni — zapominaliśmy, że ów dzień wielkiej fety jest zarazem pierwszym dniem normalnej, codziennej pracy Teatru Wielkiego, Opery i Baletu, teatru-miasta. Jak „miasto" owo funkcjonuje? / Od dawna dochodziły hiobowe wieści o trudnościach, jakie sprawia budowniczym akustyka widowni. W czasie spektaklu premierowego mogliśmy przekonać się, że nie były przesadzone. Gdy tylko śpiewak cofnie się o kilka metrów w głąb sceny, słyszalność jest osłabiona, głosy brzmią jak przez watę. Ponadto istnieją na scenie i na widowni „węzły akustyczne”, w których bardzo źle słychać śpiew, i w których zamiast pełnego brzmienia orkiestry odbiera się tylko fragmenty, brzmienie poszczególnych grup instrumentów. Podobno też nie w każdym miejscu na scenie śpiewacy dobrze słyszą orkiestrę! / Nie wierzę, aby nie można było rozwiązać w sposób co najmniej zadowalający zagadnień akustyki. Kto słyszał, jak w prologu „Strasznego dworu” ustawieni w głębi sceny Kossowski i Paprocki forsowali swoje głosy i jak nikło — mimo tych wysiłków — brzmiał ich śpiew, ten mógł pojąć, co to za męka dla śpiewaka taka walka ze złą akustyką. Obawiam się, że mankamenty akustyczne Teatru Wielkiego mocno nadszarpną i tak nie bardzo bogate zasoby głosowe zespołu Opery. Chyba że w sali przeprowadzone zostaną gruntowne poprawki. / A fosa orkiestrowa? Już nie największy przecież zestaw orkiestry moniuszkowskiej nie mógł się wygodnie rozplasować w małej i staroświecko zabudowanej fosie. A co będzie, gdy w repertuarze Teatru Wielkiego znajdzie się, broń Boże, Wagner? / A te kuluary — korytarze, zakamarki, schodki, pół i ćwierć pięterka, krużganki, bufeciki rodem z poczekalni kolejowej, sąsiadujące z przepychem kryształowych żyrandoli, luster, marmurów. / Dość jednak narzekań. Zewnętrzna bryła Teatru Wielkiego i bogactwo technicznego wyposażenia powinny nastrajać optymistycznie. / Najboleśniejszym zarzutem, jaki stawia się twórcom inauguracyjnego przedstawienia, jest twierdzenie, że „Straszny dwór” był rozwlekły i bezkształtny, ponieważ nie trzymano się uświęconych tradycją skrótów i Witold Rowicki otwierając wszystkie nieomal „vide" pogrzebał i Merunowicza i cały spektakl. Otóż — jak mi się wydaje — mimo iż Rowicki na pewno nie jest specjalistą od teatru muzycznego i nie najlepiej czuje śpiewaków na scenie, strona muzyczna była najmocniejsza w tym spektaklu. / Koncepcja muzyczna Witolda Rowickiego przypadła mi bardzo do przekonania. Pietyzm wobec dzieła przekazanego przez Moniuszkę, subtelne podkreślenie dowcipu, lekkość nieodzowna w operze komicznej, a równocześnie wydobycie momentów lirycznych, owej polskiej romantyki, tak charakterystycznej dla moniuszkowskiego stylu. No i mazur! To ozdobny rozdział premierowego spektaklu! Porywająco poprowadzony przez Rowickiego, wspaniale ułożony przez Zbigniewa Kilińskiego, który zresztą z Olgą Glinkówną tworzył najbardziej stylową parę mazurową na scenie! Brawo Kiliński! Patrzcie, patrzcie, młodzi! / Niestety, koncepcji Rowickiego nie podjął ani Merunowicz, ani Strzelecki. Merunowiczowi prolog i pierwszy akt zupełnie się rozlazły. Każdy z solistów grał w innym stylu (każdy też śpiewał inną metodą), jakby przed chwilą zjechali na gościnne występy z różnych teatrów. / Od drugiego aktu sytuacja się nagle zmieniła. Już w scenie z prządkami Merunowicz pokazał rękę doświadczonego reżysera: chór uformowany w interesujące grupy, płynne, równoczesne gesty hafciarek na tle nieustającego akompaniamentu drobnych ruchów prządek znakomicie synchronizowały się z przebiegiem muzyki, a potem ślicznie rozwiązana aria Jadwigi z nadbiegającymi i zastygającymi w zasłuchaniu grupkami dziewcząt, malarsko potraktowana scena wróżb i wreszcie znakomity wprost kulig. Niestety, i w drugiej części spektaklu były sceny nieudane: wielkie ensemble drugiego aktu (myśliwski), cały akt w sali z zegarem. / Stąd dzieło niejednolite, nieprzystające w kształcie scenicznym do muzyki, gdzie nawet poszczególne piękności pomysłów ginęły w pozszywanej nazbyt grubymi nićmi całości.