-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Życie Literackie" -
Tytuł
Tragedia człowieka. Sezon Teatru Narodów w Warszawie. -
Data
22.06.1975
-
Treść recenzji
Na otwarcie sezonu Teatru Narodów w Warszawie Teatr Wielki wystąpił z polską prapremierą opery Krzysztofa Pendereckiego „Diabły z Loudun”. Przedstawienie w atmosferze niecierpliwego oczekiwania i uroczystej gali, znakomici goście z Polski i szerokiego świata... / Krótki wstęp orkiestrowy, typowe dla Pendereckiego „statyczne szmerowe murmurando”, tutaj tajemnicze i mroczne. Równie tajemnicza i mroczna jest scena (scenografia Andrzeja Majewskiego). Światła powoli wyławiają z ciemności ogromny, pofałdowany dramatycznymi kształtami kamienistych pagórków, sięgający aż do ginącego w mroku horyzontu płaskowyż, na którym sterczą jak samotne drzewa olbrzymie monstrancje. W górze, na plątaninie sznurów i łańcuchów, wisi potężna bryła, jakby szczątki rzeźb, kapiteli, stiuków zlepione w bezkształtną masę. Podświetlona reflektorami, raz ciąży nad sceną masywnym głazem lub unosi się przejrzystą draperią, splątaną z kolosalnych węzłów, to znów bieleje drapieżnymi formami bielejących kości. Podobnie też pod światłem reflektorów zmienia się wzniesiona płaszczyzna sceny, na której rozgrywa się dramat: roztopiona w mdłej poświacie będzie pustym polem, przez które biegnie Philippe na spotkanie z księdzem Grandier, ograniczona ostrymi smugami reflektorów stanowić będzie nawę kościoła, w którym ojciec Barré odprawia przerażające egzekwie; to znów stanie się obszernym placem, na który wyłania się aż gdzieś spod dalekiego horyzontu procesja mnichów z zapalonymi świecami; oświetlona kolorową mozaiką reflektorów, jak światłem słońca przesłanym przez witraże, zamieni się we wnętrze katedry, w której odbywa się sąd nad Urbanem Grandier i przerażająca konfrontacja z Matką Joanną od Aniołów; i w końcu zmieni się w wyschły pagór, louduńską Golgotę, na której torturują i palą na stosie umęczonego Grandiera. / Akcja płynie bez przerw, trzydzieści kilka scen w dwie godziny, sceny postępują jedna za drugą, splatają się, rozgrywają równocześnie, jak tego wymaga muzyka płynąca nieprzerwanym strumieniem, pełna zaskakujących kontrastów, błyskawicznych zmian nastroju, natężenia emocji. / Kulminuje spiętrzenia klasterów, łącząc je krótkimi łukami dramatycznych motywów, doprowadzając w scenie tortur i spalenia księdza Grandier do takiego napięcia, że słuchacz bombardowany emocjonalną muzyką, ma ochotę krzyczeć. / To w muzyce dzieje się dramat, tragedia, okrucieństwo, muzyka jest drastyczna i wybucha raz po raz gwałtownością. Na scenie rozgrywa się ona w sumieniach, w sercach i — dzięki znakomitej grze aktorów-śpiewaków — jest tym bardziej wstrząsająca.