-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Trybuna Ludu" -
Tytuł
W stylu belcanto -
Data
24.02.1961
-
Treść recenzji
Od strony wokalno-muzycznej (a także aktorskiej) warszawskie przedstawienie opery Donizettiego wywiera przyjemne wrażenie, jakkolwiek nie braknie i pewnych mankamentów wynikających może w znacznej mierze z odzwyczajenia się naszych artystów od tego gatunku muzyki. Agnieszka Kossakowska dała bardzo dobrą postać Noriny, ujmując widza młodością, temperamentem i urodą oraz grą pełną życia, lecz zarazem wystudiowaną w szczegółach i nie przeszarżowaną w kierunku farsy. Do tej roli pasuje ona pod względem scenicznym znakomicie — w śpiewie jej zaś również obserwujemy stały rozwój i zmiany na lepsze. Muzykalny tenor Zdzisław Nikodem zaprezentował się od najlepszej strony w partii Ernesta, budząc szacunek kulturą swego śpiewu i dobrym opanowaniem wokalnego rzemiosła; jedynie w sławnym „nokturnowym” duecie z Noriną niepotrzebnie dawał zbyt wiele głosu. / Reżyseria Aleksandra Bardiniego interesująca i subtelna. Oryginalny jest np. pomysł rozwiązania zmiany odsłon: aktorzy zastygli w bezruchu pozostają na miejscu i usuwają się dopiero, gdy „dostrzegają”, że na oświetloną znów po chwilowym zaciemnieniu przestrzeń wkroczyli już uczestnicy następnej sceny — aluzje do stylu przedstawień typu „commedia dell’arte". Świetnie zostały także ustawione sceny z udziałem chóru; wypadają uroczo także od strony wizualno-plastycznej. Nie można natomiast zrozumieć dlaczego reżyser zgodził się przybrać Ernesta, reprezentującego przecież w operze typ lirycznego amanta, w różowy strój, takąż perukę o karykaturalnym kształcie i szokującą charakteryzację, czyniącą z niego błazna, co w logicznej konsekwencji zmusza go do komicznych min i gestów także podczas śpiewania, par excellence romantycznej arii. / Ujęcie scenograficzne oryginalne i także ładne samo w sobie, zwłaszcza pod względem kolorystycznym; można jednakże zastanowić się, czy wybudowanie szerokiej, biegnącej w dal miejskiej ulicy i ustawienie na niej „pokoju”, symbolizowanego tylko przez podłogę i jedną ścianę, nie niweczy po trosze kameralnej atmosfery właściwej operze Donizettiego. Niezrozumiałe są też niektóre szczegóły: co np. oznacza zwisający z góry potężny sznur, nasuwający zgoła szubieniczne asocjacje? / Na zakończenie jeszcze komplement pod adresem orkiestry, grającej na ogół bardzo dobrze — włącznie z solowymi partiami poszczególnych instrumentów — oraz dyrygenta Jerzego Procnera, który świetnie przygotował muzyczną stronę przedstawienia i potrafił w niektórych zwłaszcza momentach oddać właściwą tej muzyce lekkość i pikanterię.