-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Kultura" -
Tytuł
Wagner w Wielkim -
Data
05.04.1989
-
Treść recenzji
Dyrektor Robert Satanowski wypełnił swe wielkie zamierzenie i doprowadził do końca warszawską realizację wagnerowskiej tetralogii. Jest to olbrzymie osiągnięcie; wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi, obejmujących przesłanki gospodarcze, artystyczne, organizacyjne i nawet polityczne, tego typu rzecz nie miała prawa się udać! Kraj jest biedny, społeczeństwo skłócone i rozbite, dominuje koszmarne tandeciarstwo, powszechnie nie dostaje dyscypliny i chęci do pracy, na prawo i na lewo strajki, awantury, żądania, urągania i tak dalej i dalej... W tej sytuacji brać się za realizację tak gigantycznego i wymagającego wręcz nieludzkiego wysiłku przedsięwzięcia? A przecież owe dwa wieczory w Teatrze Wielkim dowiodły, że jeśli się zaciśnie zęby i weźmie do roboty, można postawić na swoim. / „Zygfryd" znalazł w warszawskim przedstawieniu bardzo piękny, wzbudzający szacunek kształt sceniczny: zarówno grota Mimego, jak i las wokół pieczary Fafnera wyglądają niezwykle atrakcyjnie. Muzyczna realizacja „Zygfryda" jest odpowiedzialna i rzetelna, tęskniliśmy miejscami do większej potęgi brzmienia, mocniejszego, temperamentu i … „świętego ognia" inspiracji, ale w końcu lepsze jest wrogiem dobrego... Pod względem wykonawczym przedstawienie mogło się doprawdy podobać: dwaj wykonawcy ról Nibelungów, a więc Paul Crook (Mime) i Karl Heinz Herr (Albcryk) wypadli głosowo i aktorsko wręcz znakomicie, a Anthony Raffell stworzył niezmiernie udaną i szlachetną postać Wolana. / Wykonawca roli Zygfryda, Amerykanin James Mc Cray pod względem postawy i scenicznego zachowania idealnie pasował do postaci tępawego. zadowolonego z siebie osiłka; nie dysponuje tak wielkim i bogatym głosem, jakby się marzyło (kto dziś na świecie ma taki głos?) i zdarzały mu się małe sypki, ale w rezultacie było to właściwie bardzo przyzwoite wykonanie. Zdzisława Donat była Leśnym Ptakiem, (gdyby tak nieco więcej bajkowości, ulotności, delikatności...), a Raisa Kotowa nieco suchą, kostyczną Erdą. Powierzenie p. Racewicz roli Brunhildy ocenić można jako nieporozumienie; kilka niezłych dźwięków w piano to za mało, by w ogóle brać się za tę krótką, ale piekielną rolę. / Przedstawienie „Zygfryda" trwało dosyć długo i wyszliśmy dosyć zmęczeni z niepokojem oczekiwaliśmy więc „Zmierzchu Bogów”. Wszelkie obawy zostały jednak w najbardziej świetny sposób rozwiane.