-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Argumenty" -
Tytuł
Złudzenia Państwa Macbeth -
Data
15.11.1985
-
Treść recenzji
Reżyser, podobnie jak tytułowy Macbeth, jest głównym sprawcą widowiska. Dręczą go omamy, ale nie brak mu odwagi, kokietuje swą słabością, lecz marzy o zwycięstwie. – „Obwiniałem tylko siebie” - pisze w krótkim wstępie do programu wspominając poprzednie próby z Szekspirem, który podobno z daleka patronował operze, a zarazem niżej dodaje — „wierzę, że niektórzy z Państwa poprzez niedoskonałość tego spektaklu dojrzą jednak i pokochają doskonałość, ku której wskazuje on drogę”. / Trzeba przyznać, że mocno powiedziane. I tak samo zrobione. Wiedźmy przepowiadające koleje losu Macbetha lądują na scenie w spadochronowych szelkach wypożyczonych z Aeroklubu, fachowo odpinają pasy i już cwałują po stalowej siatce, wywołując metaliczne brzęczenie. Uratowany ze szpon siepaczy Macbetha kilkuletni synek Banca bije małymi piąstkami w chromowaną, przeciwpożarową kurtynę opuszczoną w celu zmiany dekoracji (ponure, technicystyczne dzieło Wiesława Olko) i znów wywołuje metaliczne dudnienie, którego w teatrze operowym nie sposób odbierać inaczej, jak tylko z muzycznej perspektywy. Goście zaproszeni na przyjęcie do zamku Macbetha otrzymują wyłącznie napitki, i nic do przegryzienia. Kiedy więc przerażony gospodarz dostrzega ducha zamordowanego Banca, inni goście też się zjawy nie wypierają i tylko usuwają się jej przezornie z drogi. / Dalej reżyser prowadzi Macbetha, jak człowieka na silnym kacu, a więc posuwającego się powoli, na sztywnych nogach, mało gestykulującego i z obliczem wyrażającym udręczenie. Od strony teatralnej dramat rozwija się zatem logicznie a miejscami robi nawet przejmujące wrażenie. / Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Verdi, XIX-wieczny kompozytor, który uznał, że u podstaw dramatu leży śpiew.