-
Tytuł czasopisma
"Życie Warszawy"
-
Treść recenzji
„Włoszkę w Algierze” Rossiniego zrealizował w Warszawie włoski reżyser, Frank de Quell, który działa w naszych teatrach już od wielu lat. / Okazał się człowiekiem z nadmiarem pomysłów. Odnosiło sie wrażenie, że pierwszy raz w życiu ma do czynienia z mechanizmem sceny obrotowej i na wszelki wypadek używa go, gdzie trzeba i nie trzeba, a w rezultacie widz dostaje oczopląsu. Tekturowe dekoracje kręcą się w tę i z powrotem, każdy statysta chodzi sztywno, jakby kij połknął, kolejne sceny pojawiają się osobno, dyrygent czeka, aż seraj czy harem nadjedzie - i tak się ciągnie ten spektakl na kółkach aż do szczęśliwego lotu balonem „Italia". / „Włoszka" jest o niebo trudniejsza od „Cyrulika" i w Warszawie nie wystawiano jej ponad 100 lat. Dla śpiewaków to istna ekwilibrystyka zwłaszcza mordercze są sceny zespołowe i chóralne. Uszczuplona włoska obsada jednak mnie rozczarowała. Owszem. Alfredo Mariotti w partii Mustafy to duży nośny bas o dobrej technice i kulturze wokalnej, zresztą poprawnie zarysował postać safandułowatego beja, ale baryton, Giorgio Gatti niczym specjalnym sie nie wyróżniał, a tenor, Mauro Buffoli, był raczej nieporozumieniem./ Nasi śpiewacy nie zawiedli. Urszula Trawińska-Moroz pod względem technicznym sprostała trudnej partii Elwiry, a Maria Żmigrodzka dość swobodnie radziła sobie z niewielką, choć też niełatwą partią Zulmy. Ryszard Cieśla bardzo korzystnie wypadł na tle włoskich głównych wykonawców, a śpiewał swobodnie, lekko i z dużą kulturą. Znakomicie zaprezentowała się Ewa Podleś. Nie dość, że zaimponowała wręcz wirtuozerską techniką koloraturową swego pięknego altu, to jeszcze, właściwie jako jedyna, stworzyła pełnowymiarową postać sceniczną. Była szelmowską piekielnicą i pewną siebie kokietką - a przy tym jak się umiała pięknie wstydzić, kiedy Mustafa ją podszczypywał. Gdyby miała jeszcze trochę większy głos!... / Oglądałem ją, równie brawurową, w drugiej obsadzie, wcale nie gorszej, a nawet lepszej od tej włoskiej. Mustafę śpiewał Mieczysław Milun, masywny, jeszcze bardziej safandułowaty jako postać sceniczna, ale głos potężny, dorównywał Włochowi, choć ustępował mu nieco w technice i stylu. Elwirę śpiewała Izabela Kłosińska, której piękny, duży sopran wróży dobrą przyszłość, jeśli tylko zapanuje nad intonacją, bo pod względem aktorskim była bardzo staranna. Marina Hristowa-Kania jako Zulma, Przemysław Suski jako Ali, mniej demoniczny od Cieśli, ale ujmujący ciepłem głosu, i Wiesław Bednarek jako Taddeo dobrze się wywiązali ze swoich ról. Dopiero jednak Paulos Raptis pokazał, jak można zaśpiewać bogatą i przepiękną partię Lindora, w której zachwycał brzmieniem, nieskazitelną intonacją i swobodą techniczną.