-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Kurier Polski" -
Tytuł
A jednak "Halka" -
Data
23.11.1965
-
Treść recenzji
Wystarczyło usiąść nie w pierwszych rzędach krzeseł, lecz w amfiteatrze, ażeby przekonać się, że z ową nad miarę osławioną „złą akustyką” wskrzeszonego Teatru Wielkiego nie jest wcale tak źle. Druga premiera otwarcia — „Halka” Moniuszki miała z pierwszą — jego „Strasznym dworem” jedną wspólną — i to nie byle jaką cechę: obydwie były przygotowane i realizowane muzycznie na najwyższym poziomie. Podobnie jak Witold Rowicki w „Strasznym dworze”, tak i Zdzisław Górzyński w „Halce” jakby się umówili: niech sobie reżyser i scenograf szukają powiązań nakazów tradycji ze współcześnie obowiązującym udziwnieniem, my pozostaniemy przy jak najwierniejszym odczytaniu muzycznej strony partytury, stawiając wykonawcom godne ich możliwości wymagania. I dlatego zwarta strona muzyczna ,,Halki” przez cały czas sprawiała przyjemność. Uwerturę zagrano świetnie. Górzyński wyważał tempa i dynamikę z artystycznym umiarem, rezygnując z modnych przyspieszeń, na przestrzeni całej opery orkiestra i wszystkie solowe odzywki brzmiały precyzyjnie i soczyście. Więcej! Dyrygent — a wiemy, że właśnie „Halka” uważana jest od lat za jedno z jego szczytowych osiągnięć — nie zawahał się tam, gdzie trzeba dopuszczać do głosu „serdeczną moniuszkowska nutę”. Wykonawcy nie zawiedli. Z uwagą i z sympatią słuchałem zwłaszcza Haliny Słoniowskiej, którą tak niedawno podziwiałem we Wrocławiu, w „Marii” Statkowskiego. Ukazała ona wszystkie zalety swego pięknego, głęboko osadzonego sopranu. / Jontek, Wiesława Ochmana, był pod każdym względem na poziomie, czując się lepiej w liryce dumki („Szumią, jodły...”), niż w dramatycznej narracji („I ty mu wierzysz...”), w której niepotrzebnie forsował swój wyjątkowo piękny głos. Na wszelki wypadek już teraz stawiam na tego artystę. Fakt ten nie zmniejsza mego podziwu dla wspaniałej realizacji Zdzisława Klimka w roli Janusza, sympatycznej Barbary Nieman, która z niewielkiej partii Zofii potrafiła zrobić artystyczną perełkę. Bernard Ładysz był kapitalnym Stolnikiem, a Marek Dąbrowski — Dziembą. Jedyny, któremu rola majordomusa Stolnika, kierującego masami gości i wieśniaków, pozwalała natężać głos — nie nadużywał tego przywileju. Konflikt klasowy: magnaci, schlebiająca im szlachta i krzywdzony lud ukazano, rezygnując z zatracania — jak to bywało — artystycznego umiaru. / Scenograf (Andrzej Stopka) nie zamienił barwnych strojów góralskich na żebracze szmaty. A jednak klasowe antagonizmy rysowały się dostatecznie wyraziście. Chór, zwłaszcza w pianach brzmiał doskonale (brawo kierownik chóru, Józef Bok!). Kto wie, czy nie najlepiej „przestawił się” na wielką scenę choreograf Eugeniusz Papliński: tak kapitalnie ułożonych tańców góralskich w „Halce” nie zdarzyło mi się oglądać nawet i w jego wcześniejszych realizacjach. Nie rozdrabniał się w mniejszych grupach, operując przez cały czas raczej masami, nie oszczędzając przy tym bynajmniej dziewcząt. Wbrew „dobrym obyczajom” na premierach otwarcia, wymuszono powtórzenie tańców.