-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Nowa Kultura" -
Tytuł
Gluck w Operze Warszawskiej -
Data
18.03.1962
-
Treść recenzji
Odwieczny dylemat Glucka i Wagnera — równowagi między teatrem i muzyką — powraca dziś w odniesieniu do sposobu twórczej interpretacji opery jako spektaklu z muzyką. (…) W takim właśnie momencie szykujemy się u nas do otwarcia nowego gmachu opery, jednego z najwspanialszych na świecie. Nie wiadomo, czy bardziej cieszyć się z tej olbrzymiej szansy, czy martwić nastręczającymi się kłopotami, bo w każdym razie wykorzystanie tej szansy nie będzie łatwe. / „Ifigenia na Taurydzie" Glucka jest przedstawieniem niejednolitym. Świetnie brzmiące chóry, solidnie przygotowana orkiestra, trochę sztywna wokalnie Ifigenia, poprawne muzycznie partie Pyladesa, Orestesa i Toasa, dobre role poboczne. Twierdzę jednak, że nie w tym rzecz, aby każda premiera przynosiła kreacje na miarę Marii Callas. (…) Sceptycyzm niektórych amatorów opery nabiera cech gestu samoobrony przed nagminnie rozpanoszonym prymitywizmem aktorskim, reżyserskim i inscenizacyjnym, przed martwym, wręcz groteskowym dziś banałem sceny operowej. Walkę z owym banałem obserwujemy na warszawskim przedstawieniu opery Glucka. Reżyser pragnął dać widzowi syntezę dwóch światów: antyku i późnego baroku — epoki Glucka. Pomysł świetny. Ale w jego realizacji zawiodła dyscyplina artystyczna. Między postaciami jakby wyjętymi z antycznych fryzów przewijają się lokaje w pończochach, z warkoczami i rokokowymi świecznikami w rękach. Chwyt ten nałożony zostaje na pewne posunięcia zmierzające do zachwiania teatralnej fikcji, zburzenia dystansu między sceną i widownią. (...) O ile w opisanych wyżej koncepcjach przejawia się dobra wola teatralnej interpretacji dzieła, o tyle nie widać jej w aktorskim prowadzeniu śpiewaków. Ustrzegli się oni wprawdzie zbędnych i banalnych gestów, ale też i ponad tę powściągliwości niewiele z siebie dają w sensie scenicznym. (…) Rozłam i brak jednolitej koncepcji reprezentują również dekoracje. Dobrej drugiej z nich, z „metafizyczną" perspektywą olbrzymiej sali towarzyszącą rozważaniom o śmierci, przeciwstawia się bardzo zła, moim zdaniem, pierwsza, w której wnętrze groty przypomina szpaler gigantycznych pingwinów, jak powiedział ktoś na przerwie. (…) Premiera „Ifigenii" jest pewnego rodzaju cennym doświadczeniem. Dowodzi ona jak bardzo jest trudno — nie zaśpiewać czy zagrać dobrze — ale stworzyć dobry teatr w oparciu o partytury arcydzieł operowych.