-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Teatr" -
Tytuł
"Ifigenia na Taurydzie" w Operze Warszawskiej -
Data
15-30.04.1962
-
Treść recenzji
W ambitnej realizacji zapowiedzianego planu repertuarowego kierownictwo Opery Warszawskiej wprowadziło na afisz „Ifigenię na Taurydzie”, jedno z najwybitniejszych dzieł wielkiego reformatora opery w XVIII stuleciu, Christopha Willibalda Glucka. Jest to pierwsza w ogóle realizacja sceniczna „Ifigenii” na naszych scenach, tym bardziej godna uwagi, że twórczość Glucka w ogóle nie figurowała od dziesiątków lat w repertuarze Opery Warszawskiej. / Realizacja nakłada jednak na wykonawców poważne obowiązki: klasycy opery — Mozart, Gluck, Händel wymagają najwyższego poziomu odtwórczego, w przeciwnym bowiem razie stają się po prostu nudni. (…) Przedstawienie w Operze Warszawskiej nie spełniło pod wieloma względami pokładanych w nim nadziei, tym większych, że związanych z nazwiskami realizatorów: Mieczysławem Mierzejewskim, Janem Kosińskim i Ludwikiem René. (…) Całość robi wrażenie niedopracowanej w szczegółach, a pomysł inscenizacyjno-reżyserski jest chyba chybiony. / Mieczysław Mierzejewski przygotował „Ifigenię” w opracowaniu instrumentacyjnym Ryszarda Straussa, w którym wykonywana jest zazwyczaj na scenach niemieckich. Instrumentacja ta ze swoją ornamentacją z pewnością obciążyła niektóre fragmenty opery, zaciemniła też styl i klarowność Glucka. Orkiestra i chóry pod batutą znakomitego dyrygenta wywiązywały się ze swoich zadań z widoczną starannością. / Z czołowych solistów obsady premierowej partie męskie znalazły w osobach: Zdzisława Klimka (Orestes), Kazimierza Pustelaka (doskonały Pylades) i Roberta Młynarskiego (Toas), odtwórców bliższych stylowi Glucka, aniżeli odtwórczyni partii tytułowej, Hanna Rumowska. Jej interpretacja wokalna daleka jest od charakteru Gluckowskiej Ifigenii, podobnie jak i aparycja i środki aktorskie nie predysponują tej śpiewaczki do kreowania tej postaci. Interesująco i stylowo zaśpiewała tę samą partię Alina Bolechowska. (…) Reżyser, Ludwik René, i scenograf, Jan Kosiński, nie byli zdecydowani w swoich pomysłach. Ich koncepcja inscenizacyjna wahała się pomiędzy przedstawieniem w stylu osiemnastowiecznym, a bardziej nowoczesnym spojrzeniem na operę. (…) Scenografia, zmieniająca się dowcipnie na oczach widzów, pozostaje w niezgodzie z kostiumem, gestem i ruchami aktorów, czy ustawieniem reżyserskim wielu scen. Do niezdecydowanego charakteru widowiska przyczynił się też w dużej mierze i balet, którego poszczególne ewolucje nie były ani osiemnastowieczną stylizacją, ani uwspółcześnioną formą scenicznego tańca. / Sam finał „Ifigenii” nawiązuje do warszawskiego „Morskiego Oka" i jego stereotypowego finału, ukazującego divę — w wypadku „Ifigenii” boską Artemidę (niepewna głosowo Halina Słonicka) — zstępującą nie po schodach, ale po schodkach. / Należało się chyba zdecydować na całkowite odejście od gluckowskiej osiemnastowiecznej konwencji i na bardziej wyraźną koncepcję inscenizacyjną. Uczyniłoby to intrygę dramatyczną „Ifigenii” bardziej czytelną i bliższą dzisiejszej widowni.