-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Kultura" -
Tytuł
Rozkwit czy upadek? -
Data
22-29.12.1963
-
Treść recenzji
Jestem z całym szacunkiem dla wielokierunkowych poszukiwań kierownictwa naszej Opery. Rzeczywiście atakują ze wszystkich stron: szukają nowych rozwiązań reżyserskich, scenograficznych, dbają jak nigdy przedtem o stronę muzyczną, myślą o aktorstwie śpiewaków, szukają nowego repertuaru. Fakt, iż ten „Rozkwit" jest sukcesem połowicznym, obciąża kierownictwo Opery tylko winą wybrania tej właśnie, a nie innej pozycji na kolejną premierę. Wszystko, co zrobił teatr (no, powiedzmy: prawie wszystko) było dobre lub bardzo dobre. To, co zrobił Brecht, i co kiedyś było śmiałe, odkrywcze i szokujące, dziś jest po prostu nudne. / W rezultacie oglądamy spektakl, który w założeniu wszystkie elementy ma podporządkować metaforze politycznej, a który - w praktyce jest do oglądania właśnie w momentach akcji i aktorstwa. / Znakomitym pomysłem było zaproszenie do pracy reżyserskiej Adama Hanuszkiewicza, który - po Aleksandrze Bardinim - dowiódł, iż w Operze potrzebny jest po prostu reżyser z prawdziwego, współczesnego zdarzenia. Hanuszkiewicz zdynamizował maksymalnie akcję, uteatralnił ją. Robił, co mógł, by tak skomponować ruch na przestrzeni scenicznej, żeby śpiewacy czuli się tam jak najswobodniej. / Otóż dzięki robocie Hanuszkiewicza mieliśmy na scenie momenty wzruszające, momenty interesujące, nawet momenty (komplement szczytowy) swobody scenicznej. Ale to były tylko momenty, co wynikło częściowo z niejednorodności materiału scenicznego, a częściowo z nieporadności aktorskiej wykonawców. / Jedynym aktorem z prawdziwego i to bardzo dobrego zdarzenia był śpiewający partię główną Zdzisław Nikodem. Swobodny, sugestywny a dyskretny, był w całym tego słowa bohaterem spektaklu. Imponował przy tym potężnym śpiewaniem, które Brecht przyozdobił mu dodatkowo licznymi krzykami, po jakich normalny śmiertelnik dostałby chrypki na pół życia, a Nikodem śpiewa swobodnie dalej czyściutkim tenorem. Cały natomiast zastęp „Dziewcząt z Mahagonny" jest kolosalnym nieporozumieniem. Rozumiem wewnętrzne opory pań, którym kazano wcielić się w postaci uprawiające tak bezecny proceder, ale sztywność, skrępowanie i absolutne zażenowanie własnym strojem i zachowanie były tej miary, że pań tych - z bardzo dobrze śpiewającą Haliną Słonicką na czele - było po prostu bardzo szkoda i wstydziliśmy się razem z nimi. / Scenografia Kazimierza Mikulskiego pomysłowa, utrzymana w konwencji tekstu i muzyki, secesyjna, mrugająca światełkami, z napisami ukazującymi się na ekranie (bez muzyki, właśnie jak w niemym filmie, który spektakl ten, mimo śpiewania, przypomina). / Obaj: reżyser i scenograf spojrzeli na wymogi tekstu scenicznego z dystansem i delikatnie surrealistycznym oka przymrużeniem.