-
Autor
-
Tytuł czasopisma
"Życie Warszawy" -
Tytuł
Traviata w sputniku. Prapremiera "Białogłowej" w Operze. -
Data
27.11.1962
-
Treść recenzji
Rany boskie, czego tu nie ma!? Tancerze grają aktorów, aktorzy śpiewają, śpiewacy tańczą, a wszyscy gadają jak najęci do amatorskiego teatru... Dwieście pięćdziesiąt (ponoć) osób hula po scenie, jak młode źrebaki nieokiełznane wędzidłem dobrej reżyserskiej roboty. Na scenie tancerki z piórami wpiętymi w miejsce, gdzie się krzyż kończy, a ponadto dziennikarze, fotoreporterzy, milicjanci, kosmonauci w nylon zakuci, działacze, jeden rasowy podrywacz i łzawo-smutny Ładysz w roli ckliwego kochanka. Bardzo dobre dekoracje świateł wielkiego miasta i bardzo złe krainy wielkiej szczęśliwości. Białowłosa w roli pierwszej naiwnej, która jednak kończy tak, jak zaczynała Traviata. Ale dopiero po przewiezieniu jej „sputnikiem" na naszą ziemię wszelkiej podłości. Ponadto: mikrofony, megafony, gigantofony, efekty świetnie i akustyczne, strzały, gwizdki, zgrzyt kół tramwaju na zakręcie i pisk opon hamującego samochodu, huk startującego i lądującego pojazdu kosmicznego wybaczcie jeśli coś opuściłem. (…) Widownia bardzo obiektywnie reagowała raz hucznymi brawami, to znów zgrzytaniem zębami, chociaż nie w bardzo równych proporcjach. Częściej były zęby niż dłonie w robocie.