-
Nota biograficzna
Bogdan Paprocki (23 IX 1919 Toruń – 3 IX 2010 Warszawa), śpiewak – tenor. Pochodził z licznej, nauczycielskiej rodziny (miał dwanaścioro rodzeństwa). Śpiewał już jako uczeń lubelskiego gimnazjum w szkolnym chórze i w kościele, a potem w kwartecie rewelersów w Podchorążówce Rezerwy Piechoty w Zamościu. Zmobilizowany, w 1939 r. wraz z 9. Pułkiem Piechoty z Chełma Lubelskiego wymaszerował na front. W randze podchorążego bronił przeprawy przez most na Bugu w Dorohusku. Po kapitulacji konspirował w Lublinie, wyprawił się do Warszawy na lekcje śpiewu u Stefana Beliny-Skupiewskiego, ale wrócił do Lublina i w końcu sierpnia 1944 r. ochotniczo wstąpił do wojska. Skierowano go do Centralnego Domu Żołnierza, gdzie formowały się zespoły artystyczne. Z grupą wokalno-instrumentalną dawał przyfrontowe koncerty dla żołnierzy I Armii Wojska Polskiego; dotarł z nią do Wisły, Odry, Nysy i Bałtyku. W 1945 r. z umundurowanym zespołem wystąpił w Łodzi, gdzie jego solowy śpiew odnotował Jerzy Waldorff, a w 1946 r. – na scenie Katowic. Tam usłyszał go dyrygent Jerzy Sillich, a angaż ze zdemobilizowanym artystą podpisał z dniem 1 listopada 1946 r. dyrektor Opery Śląskiej, Belina-Skupiewski. Sam niegdyś wyśmienity Alfred w Traviacie Verdiego, tę partię wyznaczył mu na debiut. 23 listopada 1946 r. Bogdan Paprocki po raz pierwszy w życiu frazami Verdiego wyznawał miłość Violetcie, patrząc w szafirowe oczy Barbary Kostrzewskiej, i spierał się z ojcem, Germontem, czyli Andrzejem Hiolskim.
Występ się powiódł i śpiewak odtwarzał w Operze Śląskiej oraz podczas jej występów w innych miastach czołowe role tenorowe w różnych operach. W 1952 r. w Bytomiu wziął udział w premierze Strasznego dworu; dla wielu, którzy słyszeli go w przedstawieniach tej opery Moniuszki bądź znają nagrania płytowe, pozostał Stefanem niedoścignionym. W 1957 r. nowy dyrektor Opery Warszawskiej (wcześniej współzałożyciel Opery Śląskiej), Tadeusz Bursztynowicz, wystawił Carmen Bizeta i we wrześniu Paprocki wystąpił jako Don José. Tenor właściwie liryczny, w tej partii tenora bohaterskiego stworzył kreację niezrównaną. „Potrafi kunsztownie władać zachwycającym głosem, stosuje precyzyjne i wysoce artystyczne mezza voce, wywołując tym wspaniały efekt kontrastu z dynamiką fragmentów dramatycznych” – napisał krytyk pisma „Teatr”, Jerzy Macierakowski. Potem Warszawa poznała jego Pinkertona w Madame Butterfly Pucciniego, a 1 stycznia 1958 r., w uroczystym spektaklu z okazji stulecia premiery Halki Moniuszki, zatriumfował w roli Jontka. Po Cavaradossim w Tosce Pucciniego pojawił się jako premierowy Manrico w Trubadurze Verdiego (1959). Na międzynarodowy konkurs ogłoszony przez włoską telewizję RAI przesłano nagranie jego duetu z Aliną Bolechowską z opery Pucciniego Madame Butterfly; przyniosło to Paprockiemu „medal opery” przyznany w Londynie przez komitet Harriet Cohen International Music Award (1960). W Warszawie pod batutą Jerzego Semkowa zaśpiewał w premierach Rigoletta Verdiego (1960) i Andrea Chénier Giordana (1961); „coraz doskonalszy”, „bezkonkurencyjny” – entuzjazmował się Waldorff.
Od 1 stycznia 1961 r. był etatowym solistą stołecznej sceny. Wziął udział w kilku z najważniejszych premier wizjonerskiej dyrekcji Bohdana Wodiczki. W Wieczorze Strawińskiego (10 stycznia 1962 r.) w Persefonie śpiewał kapłana Eumolpe, a w Królu Edypie – partię tytułową. W inscenizacji Syna marnotrawnego Debussy’ego wykonywał tytułową partię Azaela. W Opowieściach Hoffmanna (1962) w reżyserii Bronisława Horowicza popisowo śpiewał partię poety Hoffmanna. Odnalazł się z powodzeniem w dodekafonicznej awangardzie, czyli roli demonicznego Klucznika/Inkwizytora w Więźniu Dallapiccoli wyreżyserowanym przez Aleksandra Bardiniego w scenografii Tadeusza Kantora (1963). W Strasznym dworze burzliwie kontestowanym, gdyż wystawionym przez Bardiniego, Wodiczkę i scenografkę Teresę Roszkowską w duchu rossiniowskiej buffy (1963), razem z Bernardem Ładyszem – Zbigniewem – upodobnili się do Gucia i Albina ze Ślubów panieńskich Fredry. Inscenizacja na inaugurację odbudowanego Teatru Wielkiego (1965) została zmieniona, lecz Paprocki swego Stefana śpiewał niezmiennie pięknie. Rzec można, otworzył (pomiędzy innymi) Teatr Wielki, wystąpił bowiem w galowym, poprzedzającym serię odświętnych przedstawień polskich dzieł koncercie 19 listopada 1965 r. Śpiewał również tytułowego infanta w przeniesionym z gmachu Romy na nową ogromną scenę Don Carlosie Verdiego, w pamiętnej inscenizacji Czechów, Ladislava Štrosa i Josefa Svobody.
Lata 60. aż do połowy 70. to okres nadzwyczaj intensywnej jego aktywności. W tzw. żelaznym repertuarze tenorów, jak Leński w Eugeniuszu Onieginie Czajkowskiego czy Kazimierz w Hrabinie Moniuszki, bywał niezastąpiony. Nie uląkł się Richarda Straussa: w fascynującym przedstawieniu Elektry (1971) odtwarzał rolę Egista. 25 czerwca 1972 r., w stulecie śmierci Moniuszki, transmisja radiowa i telewizyjna poniosła w kraj (a pewnie i poza jego granice) Straszny dwór, przedstawienie z Teatru Wielkiego z obsadą najlepszą bodaj w całym powojennym ćwierćwieczu, w tym oczywiście z Paprockim jako Stefanem. Po premierze Halki z jego Jontkiem (1975) Zdzisław Sierpiński napisał: „Kiedy się słucha Bogdana Paprockiego, można zapomnieć o tych długich latach, przez które kontaktowaliśmy się z tym znakomitym tenorem. Ta wysoko utrzymywana kondycja cieszy miłośników jego pięknego głosu”. Rzeczywiście, jego zachwycający śpiew w podeszłym już wieku zdumiewał. Z okazji 70. urodzin odbyło się w Teatrze Wielkim uroczyste przedstawienie Strasznego dworu (1989). Partię Stefana w początku śpiewał inny artysta; dla jubilata przeznaczono akt III, ten z „arią z kurantem”. Wyszedł i przykląkł na proscenium, a Robert Satanowski, krytykowany często za nazbyt głośną grę orkiestry, maksymalnie wycofał jej brzmienie, i Paprocki zaczął, jak zawsze z cudowną delikatnością, na długim oddechu „Cisza dokoła, noc jasna”. Cały teatr zamarł we wzruszeniu i niedowierzaniu, iż biegnący czas tak troskliwie hołubi skarb tego głosu.
Własnym wewnętrznym zegarem i zapiskami w małym notesiku Paprocki odmierzał ów upływ czasu. Sumował przedstawienia i stąd wiadomo, że np. 2 grudnia 1970 r. Stefana w Strasznym dworze zaśpiewał w swoim tysiąc pięćsetnym spektaklu, a 9 lutego 1978 r. jako Canio w Pajacach wyszedł na scenę po raz dwutysięczny. Wyliczył 47 zagranicznych scen, na których występował, m.in. Budapesztu, Sofii, Oslo, Belgradu, Berlina, miasta Meksyk, Lizbony, Madrytu – w większości z zespołem macierzystego Wielkiego. Oczywiście spisywał też wykonywane partie, a wciąż dochodziły nowe. To Edrisi w Królu Rogerze Szymanowskiego, wyborny Szujski w Borysie Godunowie Musorgskiego, jadowity w barwie głosu, szepcie i geście (1983), idealny cesarz Altoum w Turandot Pucciniego (1984) – we wznowieniu po dwudziestu latach tamtej Turandot Paprocki nadal śpiewał cesarza. 23 listopada 1991 r., dokładnie w rocznicę scenicznego debiutu w Bytomiu, zagrał w Teatrze Wielkim Bartłomieja w Krakowiakach i Góralach Stefaniego/Bogusławskiego. Do tego przedstawienia Wojciech Młynarski ułożył kuplety i w strofie finałowej cały zespół śpiewał: „Proszę państwa nim ten wieczór zbliży się do nocki, swe czterdziestopięciolecie ma Bogdan Paprocki!”. Wciąż wychodził na scenę. We frazie Kapitana w Verdiowskim Simone Boccanegra (1997) dźwięczał nadal nośny jego głos. W roli Starego Fausta w Fauście Gounoda święcił 50-lecie kariery (1996) i 80-lecie urodzin (1999). W 2001 r. wyprawił się z Teatrem Wielkim do Chin: w spektaklach Nabucca Verdiego, jako Abdallo, jak zwykle wjeżdżał na scenę na koniu.
W Teatrze mir miał większy niż kolejni dyrektorzy. Cenił dobry żart, słynął też z ciętego języka. Lubił grywać tam w bilard. Ekipy techniczne zwały go naczelnikiem. Ale swego świata nie ograniczał do Teatru. Kolejną artystyczną rocznicę urządził – przy pomocy córki Grażyny – w salach Towarzystwa Polsko-Szwedzkiego i gości zaprosił wedle własnego wyboru. Uwzględnił trzy kręgi: przyjaciół i znajomych od psów, ze sceny i z życia. Wszyscy czuli się zaszczyceni wyborem, psy – acz nieobecne na przyjęciu – również. Dobrych parę lat Paprocki udawał się bowiem z mieszkania w domu artystów operowych (wybudowanym jeszcze wedle planu Arnolda Szyfmana) przy ul. Moliera do Ogrodu Saskiego na spacer z psem i pogawędki z właścicielami innych czworonogów. Jest taka fotografia: ogromny dog Lesio i obok, drobniejszej postury, jego pan – obaj na tle Teatru Wielkiego, który codziennie mijali. Po Lesiu nastała umiłowana Bronka z rasy gończych posokowców bawarskich, z imieniem wziętym od bohaterki z Janka Żeleńskiego. Strzygła uszami, gdy pan, jak operowy Janek, śpiewał jej „Hej ty, Bronko moja miła”.
W śpiewie Bogdana Paprockiego podkreślano swobodę i naturalność frazowania, bezbłędną muzykalność i wyjątkowy dar romantycznej ekspresji. Zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń: „Za najsłabszą swoją stronę uważam aparycję. Powinienem być wyższy. Za najmocniejszą – synchronizację działań muzycznych i scenicznych”. Rzeczywiście, w jego operowych postaciach nigdy nie odczuwało się fałszu, sztuczności ani przesady, choć od chwili wejścia na scenę było jasne: to Paprocki. Wacław Panek trafnie go określił „aktorem głosu”. Prywatnie nosił eleganckie okulary i wyglądał jak schludny urzędnik.
Odszedł po nagłej chorobie we wrześniu 2010 r. Pięknie pożegnał go Teatr. Pochowany został na wojskowych Powązkach.
-
Inscenizacja (2)
- Asystent reżysera, Uprowadzenie z seraju, 08.12.1984
- Asystent reżysera, Fidelio, 11.05.1985